niedziela, 28 września 2014

Rozdział 25



Wszystko zlewa mi się w jedną niewyraźną plamę. Nogi uginają się pode mną i mam coraz większe trudności w oddychaniu. Ale zdaje się tego nie zauważać. Czuje się pusta.

Zmienia się prąd powietrza, nagle zrywa się silny wiatr. Za sobą słyszę warczenie silnika poduszkowca. Po chwili ktoś lekko dotyka mojego ramienia. Odsuwam się przerażona. Nad sobą widzę jakiegoś człowieka o zatroskanej twarzy. To tylko gra pozorów! To potwór!  Ponownie wyciąga rękę w moją stronę, cofam się na czworaka, aż natrafiam na coś miękkiego i ciepłego. Nie, nie coś, na ciało Gladys.

Zaczynam spazmatycznie łykać powietrze, chce krzyczeć, ale nie mogę odnaleźć głosu. Dławię się krwią. Przede mną pojawiają się kolejne osoby w jednakowych białych kombinezonach, idą w moją stronę. Wstaje i chwiejnie rzucam się do desperackiej ucieczki. Trafiłam do piekła. Wiem, że tak jest. Sama jestem takim potworem!

Jeden z nich powal mnie i przyciska do ziemi. Szarpie się ile sił, ale trzyma mnie mocno. Czuje niewielki ból po wewnętrznej stronie ramienia, coś jak ukłucie komara. Przed oczami robi mi się ciemno, trące spójność myśli. Co się dzieje? Ja nie chce… Nie udaje mi się dokończyć myśli gdyż trące przytomność.

***
Pik, pik, pik, pik, pik, pik…

Budzi mnie irytujące pikanie jakiegoś urządzenia, stojącego obok mojego łóżka. Nie otwieram oczu, nie jestem pewna czy chce je otworzyć. Wraz ze świadomością, wraca do mnie wszystko, co zrobiłam. Zaciskam mocniej powieki i próbuje zdławić szloch. Maszyneria przyspiesza swój rytm, jakby zsynchronizowana z moim galopującym sercem.

- Skya? – Dobiega mnie zmęczony głos Maxa. – Skya, słyszysz mnie?

Uchylam lekko powieki, ale zaraz z powrotem je zaciskam, porażona ostrym światłem. Chcę unieść rękę żeby przetrzeć sobie powieki, ale natychmiast napotykam opór. Mam związane ręce? Próbuje się lekko unieść, ale coś krępuje mi ramiona. Wpadam w panikę, jestem w pułapce! Otwieram oczy nie zważając na bolesne pieczeni oczu. Szarpię się, a z ust wyrywa mi się chrapliwy krzyk.
- Spokojnie! Spokojnie! – Woła uspokajająco Mentor. Kładzie mi ręce na ramionach i przygwożdża do łóżka. Jest silny. Albo to ja jestem tak słaba, bo nie jestem wstanie, stawiać żadnego oporu. – Już wszystko dobrze. Jesteś bezpieczna. – Powtarza w kółko.

W końcu natrafiłam rozbieganym wzrokiem na jego znajomą twarz. Patrzy na mnie z troską. Powoli dociera do mnie, co się dzieje. Jestem w szpitalu. Dochodzę do siebie po Igrzyskach… Głodowe Igrzyska. Znów dopada mnie przeszywający strach. Jednak tym razem to ja jestem jego przyczyną. Co ja zrobiłam?! Zabiłam! Ile razy? Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem… Siedem razy? ZABIŁAM SIEDEM OSÓB!!!

- Skya? Wszystko w porządku?

- Ja…ja... – sformułować żadnego zdania. Wybucham głośnym płaczem. – Nie chciałam! Nie chciałam! Nie chciałam! Nie chciałam! –Powtarzam jak mantrę. Jakby miało to jakieś znaczenie, jak by była to prawda.

Max pozwala mi się wypłakać. Nic nie mówi. Jego słowa i tak nic by nie zmieniły. Siada na krześle obok i przygląda mi się zrezygnowany. Po chwili chowa twarz w dłonie.

***

Nie wiem ile czasu płakałam. Na pewno długo. Kiedy już skończyły mi się łzy, mogłam już tylko pociągać nosem. Patrzyłam w sufit, próbując nie myśleć o niczym. Jednak ciągle miałam przed oczami te sceny. Wszystkich, których zabiłam, mienili mi się przed oczyma jak kalejdoskop.

Dlaczego to zrobiłam? Bo jestem samolubna? Bo jestem potworem? Tak, teraz już wiem to na pewno. Jednak cichy głosik w mojej głowie szepcze mi, że może ja też zasłużyłam na to żeby żyć. Nie chce go słuchać, takie rozumowanie tylko wzmaga, wyrzuty sumienia. Inni mieli, dla kogo żyć, a ja… Tata! Jak mogłam o nim zapomnieć? Gdzie on jest? Czy nie powinien ze mną być?

- Max? – Pytam cichutko.

Mężczyzna podrywa się natychmiast i spogląda na mnie z ulgą. Dopiero teraz widzę, jaki jest zmęczony. Bladość, mocno kontrastuje z cieniami pod oczami, włosy ma potargane a ubrania pomięte jak by w nich spał. Był tu cały czas?

- Gdzie jest tata?

Na jego twarzy przez moment pojawia się wyraz bólu, ale natychmiast się opanował. Nie rozumiem, co się stało. Czyż bym powiedział nie tak? Patrzył na mnie chwile, jak by nie wiedząc, co mi odpowiedzieć. Zaczęłam się niepokoić. Co się dzieje?

- Max?

Już otwierał usta żeby odpowiedzieć, ale w tym męcie oboje usłyszeliśmy rozsuwanie się automatycznych drzwi. Oboje odwracamy wzrok w ich kierunku. Mam nadzieje, że ujrzę ojca, lecz moja nadzieja gaśnie tak szybko jak zakiełkowała. Ku mojemu osłupieniu w drzwiach stoi główny organizator Igrzysk Henry Donawan. 

-Witam. Czy mógłby pan zostawić mnie samą z Panną Moore? – Zwraca się do Maxa. Widzę jak Max sztywnieje. Dłonie zaciskają mu się w pięści.

- Czy to konieczne? – Mówi przez zęby.

- Tak. – Jego głos, choć spokojny, ma w sobie coś władczego i kategorycznego.

Mentor przenosi na mnie zrozpaczony wzrok. Mężczyzna klepie mnie krzepiąco po ramieniu i ciężko wstaje z krzesła. Kiedy stoi odwrócony do Donawana, szepcze jedno słowo, tak cicho abym tylko ja usłyszała - „przepraszam”. Krew tężeje mi w żyłach. Za co miał by mnie przepraszać?  Co jest grane? Lecz zanim zdarzę choćby otworzyć usta żeby zapytać, odwraca się i wychodzi. Zostaje sama z Organizatorem. Jeszcze chwile patrzę w zamknięte drzwi, a potem z ociąganiem spoglądam na mężczyznę. W telewizji wygląda inaczej, ale wszędzie poznałabym te twarz usianą piegami tak gęsto, że wygląda na pomarańczową.

- Mówmy sobie po imieniu – oznajmia jakby nie przyjmował innej możliwości. Szybko przechodzi przez niewielkie pomieszczenie i zajmuje miejsce Maxa. – Musimy omówić kilka spraw.

Jestem napięta jak struna. Jest w nim coś bardzo niepokojącego. Czuła bym się odrobinę pewniej gdybym nie była przywiana do łóżka. Patrzy na mnie jakby oczekiwał aprobaty z mojej strony, więc nieznacznie kiwam głową.

- Zacznijmy od sprawy, która jak mniemam interesuje panią najbardziej, a mianowicie pani ojca. – Robi krótką pałze i spogląda na mnie znacząco. – Już od twojego wywiadu mieliśmy z nim niemały problem. Prasa zaczęła się interesować jego historią. Można powiedzieć, że stal się celebry tą – zaśmiał się krótko ze swojego żartu. – Mieliśmy nadzieje, że sprawa rozwiąże się sama, to znaczy, że zginiesz na arenie. Jednakże jak sama widzisz sprawa przybrała najgorszy scenariusz, jaki zakładaliśmy. Waszą sprawą zainteresował się sam Prezydent. – Coraz mniej mi się podoba to, co on mówi. Odruchowo moje dłonie zaciskają się w pięści. – Jak się może domyślasz, twój ojciec odbywa swoją karę tutaj, nie bez przyczyny. Miał zostać swojego rodzaju przesłanie dla innych jego pokroju. Dlatego nie możemy pozwolić, aby wrócił do Dystryktu. – Już miałam zaprotestować jednak uciszył mnie skinieniem ręki. – Wysłuchaj mnie do końca.

-Nie! Gdzie jest mój ojciec?! Chce go zobaczyć! – Siłuje się z pasami krępującymi moje nadgarstki.

- Twój ojciec został stracony.

Te cztery słowa, pozbawiają mnie wszystkich sił. Opadam bezwładnie na poduszkę. Nie, nie, nie! To nie może być prawda! To nie możliwe. Przecież ja… Ja mu obiecałam! Łzy cisną mi się do oczu i wylewają na policzki. Kręcę głowa jakbym mogła w ten sposób zaprzeczyć temu stwierdzeniu.

- Co prawda nie podano tego do oficjalnej wiadomości – kontynuuje jakby nie dostrzegając mojego zachowania. – Oficjalnie twój ojciec zmarł na zawał, podczas twoje ostatniej walki.

Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie…

- Masz obowiązek potwierdzić te wersje podczas twojego jutrzejszego wywiadu.

- Nie – chciałam krzyczeć, ale zamiast tego z moich ust wydobywa się tylko ledwo słyszalny szept.

- Podejrzewałem, że tak zareagujesz, dlatego pozwoliłem sobie poczynić pewne środki ostrożności. – Wyciąga z kieszeni cieniutką płytkę. Dotyka jej kilka razy, a wtedy ukazują się na niej jakieś zdjęcia i literki. Przygląda się im z przelotnym zainteresowaniem. Widzę tam zdjęcia mojego pokoju w domu komunalnym, szkolę, stary dom, w którym mieszkałam z rodzicami. Potem ukazują się zdjęcia ludzi: mama, Jane, Kyle, Nick, tata, babcia, a potem dzieciaki z sierocińca, koledzy z klasy, dawni sąsiedzi… – Prześwietliliśmy twoje otoczenie. Muszę przyznać, że nie ułatwiłaś nam sprawy. Żadnego żyjącego członka rodziny, ani jednego przyjaciela. Nikogo, na kim by mogło ci zależeć. W końcu zaczęliśmy przeglądać monitoring z twojego pobytu tutaj, w Kapitolu. Zauważyliśmy, że bardzo z żyłaś się ze swoim Mentorem. Nieprawdaż? - Przenosi na mnie swój chytry wzrok. Zastygam w bezruchu zaskoczona. Uśmiecha się nieznacznie w odpowiedzi na moją reakcje. – Tak też sądziłem. Tak, więc jak sama na pewno się domyślasz, będziesz musiała zrobić wszystko to, co ci rozkaże.

- A ja nie?

- Myślę, że jesteś na tyle inteligentna, że sama domyślasz się konsekwencji.

Tak domyślam się. Czego innego można się spodziewać po ludziach, którzy co roku wysyłają dzieci na śmierć, niż śmierci? Wzbiera we mnie złość.

- No cóż pozostaje jeszcze sprawa twoich usług dla ludności Kapitolu. Jednak z powodu twojej straty postanowiliśmy zwolnić cię przez rok z tych obowiązków. – Mężczyzna wstaje. – Doceń to co dla ciebie zrobiliśmy.

***
Nie mam już tego dnia gości. Tylko wieczorem, przychodzi jakaś kobieta, uwalnia mnie z pasów i prowadzi do sypialni, którą zajmowałam prze Igrzyskami. Kiedy już sobie poszła, stałam wpatrzona w jasną pościel? Nie myślałam o niczym. Nawet nie płakałam. Wszystkie łzy wylałam w dzień. Czuje się pusta w środku. Nie mam siły na nić, jestem zmęczona życiem.

Nogi uginają się pode mną. Zwijam się w kulkę na zielonym dywanie i tempo patrzę na migotliwe światła miasta.

Po co to wszystko? Śmierć była by łatwiejsza.

________________________________________________________________________________

Krótki i rzeczowy:-) 
Pamiętajcie że prolog w środę.


7 komentarzy:

  1. I oto przed państwem zakończenie 62 Igrzysk Głodowych [dum dum dum] wow szybko poszło jakoś, ale jak sama napisałaś rozdział rzeczowy i krótki :) i dobrze bo chce już ten prolog :P Donawan -już gościa nie lubię, a Maxa chyba coraz bardziej.
    Zabiłaś Skye ojca, jak mogłaś (wiem, że nie dało się go ocalić, ale), jak mogłaś, się pytam?
    Podoba mi się wewnętrzne myślenie panny Moore, to na początku rozdziału konkretnie, gdybyś jeszcze zakończyła wszystko samym "Ja nie chce…" byłoby idealnie, reszta nawet potrzebna nie była, ale i tak nieźle Ci to wyszło i moment, w którym uświadamia sobie ile osób zabiła oooo tak, daję okejkę :P i za ostatnie zdanie rozdziału nawet podwójną (bo uwielbiam to zdanie) ;)

    Teraz wystarczy mi tylko powiedzieć do zobaczenia w środę
    Weny życzę i dawaj tak dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Donawan to też będzie postać warta uwagi ale jeszcze niewiem czy pojawi się na początku drugiej części czy tak w środku.
    Zabieram jej ojca bo... bo no... Tak mi jakos podpasowało. Chciałam żeby się tak trochę podlamała i chyba się udało:-)
    Już teraz wiem że za epilog mnie zabijesz. Ba jestem na 100% pewną ale taki miał być i go już nie zmienię. Eee sama zobaczysz;-)
    Ps mam takie pytanie które nurtuje mnie od.dłuższego czasu: skąd dowiedzialas się o moim blogi? Z jakiegoś spisu czy ktoś ci polecił?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabranie ojca całkowicie rozumiem, ale i tak mi żal Skye.
      To teraz dopiero mi apetyt zrobiłaś na ten epilog :P
      Epilog czy prolog???

      A dowiedziałam się ze spisu, konkretnie to na nim czytałam opisy i otwierałam sobie od razu blogi które mnie zainteresowały i czytałam ich pierwsze rozdziały i Twój "przeszedł test" na dobry :P i zaczęłam dalej go czytać ;D

      Usuń
    2. Aha bo tak się zastanawiałam, bo widzisz kiedyś dałam takiej jednej dziewczynie adres na bloga ale nie powiedziałam jej że to ja go pisze:-) i tak teraz się mi teraz twój nik spojarzył z jej imieniem. Q wiesz głupio mi było jej spytać tak wprost.
      I w środę to będzie epilog, prolog to będzie w niedzielę;-) założe się że spodoba ci się jeszcze bardziej niż poprzedni rozdział!

      Usuń
    3. Nie mogę się doczekać :P naprawdę strasznie mnie teraz zaciekawiłaś :D
      Do środy i niech los zawsze Ci sprzyja ;)

      Usuń
  3. Hej Mijciu :D
    Wiesz, że ciągle to czytam, no nie? Ale serio, zero czasu na komentowanie i cokolwiek innego, zero :/
    Dlaczego zabierasz mojom Skajem od tati? Łaj, no łaj?!

    A poooooza tym to coraz bardziej pokochywujem Maksiątko moje :3 A Donawana też lubię, no serio, to chore że lubię złych i Maksiątko xD

    Niech los ci sprzyja, a ja lecę, bo muszę w końcu poprawić 1 z polaka xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Powodzenia:-)
    Dzięki że znalazłam czas. Maksimum jest super a Donawan to jeszcze zobaczę;-)
    Ja też życzę ci żeby los zawsze vi sprzyjał!

    OdpowiedzUsuń