poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 14

Mieliście kiedyś wrażenie, że czeka was długa i męcząca wędrówka, której nie widać końca? Ja czułam się tak dzisiaj rano i dlatego nie byłam wstanie podnieść się z łóżka. Ale kiedy tak leżałam przypomniałam sobie, dlaczego muszę przebyć te drogę, dlaczego nie mogę się poddać. Ta świadomość mnie zmotywowała, to ona pozwoliła mi się ruszyć z miejsca.
Z tym że to było rano. Teraz jest inaczej. Teraz czuje tylko zwierzęcy strach.
Nad moją głową rozbłyskuje światło. Metalowa tarcza wynosi mnie z podziemi. Kiedy tylko opuszczam ciasną przestrzeń tuby lekko się uspokajam. Czuje na twarzy coś mokrego. Płaczę? Podnoszę obolałe dłonie do oczu. Nie są suche, więc co? Spoglądam w górę i widzę granatowe niebo. Zaczyna padać.
- Panie i panowie 62 Głodowe Igrzyska uważam za otwarte!
60 sekund, tyle musimy zostać na tarczach i tyle mam czasu żeby rozeznać się w sytuacji. Rozglądam się po okolicy. Las, tak jak obstawiałam, ale jakiś dziwny. Obcy i przerażający. Róg znajduje się na wielkiej polanie o nieregularnym kształcie. Poszycie jest tak gęste, że nie widzę, co się znajduje dalej.
40 sekund, wracam wzrokiem na polanę, bo chce się rozeznać w układzie Trybutów. Po mojej lewej widzę niepozorną Gladys. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest przerażona, ale sadząc po ułożeniu jej sylwetki zamierza biec do rogu. Moim zdaniem popełnia duży błąd, ale to zawsze jedna przeszkoda mniej. Za nią stoi Peeter, następnie Violetta, Titus, Scott i Vera, a obok niej Jared. To są jakieś żarty? Dlaczego tak daleko? Dobra załatwię cię później. Odwracam głowę w prawo i z niemałym przerażeniem stwierdzam, że na sąsiedniej tarczy stoi Rex.
- Biegnij po broń będę cię osłaniał! – Krzyczy do mnie i wskazuje na arsenał u wylotu rogu. Kiwam głową nie dając nic po sobie poznać. Szybko zmieniam plany. Pobiegnę po broń podam mu ją a potem powiem, że idę szukać Very.
20 sekund. Kontynuuje swoje rozeznanie. Za Rexsem widzę Trybutkę z Trójki, dalej Reda, Kristin, Sally, Tatiane i Patricie. Reszty nie widzę, bo są ukryci za Rogiem Obfitości.
10
9
8
7
6
5
4
3
2
1
Rozlega się gong, a ja zrywam się do biegu. Kiedy zeskakuje z tarczy moje stopy grzęzną w błocie, ale to nie ważne. Biegnę ile sił. Widzę go, jest piękny. Wisi zaraz obok krótkich mieczy. Przyśpieszam. Za plecami słyszę krzyk. Odwracam się dokładnie w momencie widzę Rex skręca kark Scottowi. Odwracam wzrok, teraz nie to jest ważne. Dobiegam jako pierwsza.
- Skya miecz! – wrzeszczy Rex.
Chwytam ogromny miecz obusieczny i sprawnym ruchem rzucam go nadbiegającemu chłopakowi, ten łapie go bez żadnego problemu. Odwraca się i rozgląda. Patricia i Tatiana walczą z Kristin. Dziewczyna niema z nimi szans. Wracam wzrokiem do poszukiwania broni.
Nie ma czasu do stracenia zaraz przybiegnie reszta zawodowców. Rozglądam się po arsenale, po szybkiej kalkulacji zakładam pas z kaburą na cztery noże i krótki miecz, wkładam broń do środka.
- Pośpiesz się do cholery! – wrzeszczy mój „ochroniarz” i rzuca się na kogoś kto próbował zabrać pobliski plecak. Chyba na Reida.
Nie patrząc za nim zarzucam na plecy obiecująco wyglądający plecak. W bocznych kieszeniach są dwie butelki z wodą wiec mój plan jak na razie idzie nieźle. Szybko zgarniam bat i odwracam się. Rex gdzieś przepadł. Wybiegam z rogu i rozglądam się w poszukiwaniu Very albo Alana. Dostrzegam go niemal natychmiast. Właśnie zarzuca na plecy wielki plecak. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają chłopak odwraca się i ucieka w kierunku tarczy Very. Dziewczyna nadal tam stoi.
Rzucam szybkie spojrzenie za plecy. Patricia i Tatiana już dotarły, ale nigdzie nie widzę Nica i Briana. Rex patrzy się prosto na mnie, ma nieprzenikniony wyraz twarzy. Coś podejrzewa? Nie mogę pozwolić sobie żeby mnie gonił.
- Jest mój! – krzyczę w ich stronę z morderczym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Jego twarz się rozpromienia i już wiem, że to łykną.
Bez większych ceregieli ruszam w pościg za moją domniemaną ofiarą. Alan do tej pory zdążył już dotrzeć do Very. Łapie ją za rękę i ciągnie w stronę lasu. Dziewczyna końcu się otrząsa. Zanim znikają w krzakach ogląda się za siebie, widząc mnie wydaje krótki wrzask przerażenia.
Po kilku sekundach ja też nurkuje w krzaki dokładnie w tym samym miejscu, co oni. Ku mojemu zdziwieniu są niecałe 10 metrów dalej. Alan popycha Vere za siebie, a sam wyjmuje krótki miecz i rusza w moją stronę. Tego nie przewidziałam. Nie zamierzałam z nimi walczyć i raczej mi się to nie uśmiecha. Myśl, myśl, myśl! Mam!
Posyłam mu przyjacielski uśmiech, na ten widok chłopak zbaraniał, ale się nie zatrzymuje. Nawet nie sięgam do pasa z bronią. Chociaż bat mam w pogotowiu.
- Dzięki za pomoc, nie wiem jak dałabym sobie bez was rade – mówię przyjacielsko. Udało się zatrzymał się z wyrazem zaszokowania na twarzy. Puszczam do niego oko macham wolną reką. – Pa.
To dobry moment. Zrywam się do biegu wzdłuż granicy polany muszę się oddalić. Nie słyszę pogoni. Odwracam się, ale ich już niema. Kiedy mam już pewność, że się na nich nie natknę skręcam w głąb lasu.
***
Udało się! Naprawdę się udało! Nadal nie mogę się w to uwierzyć. Ten plan naprawdę się udał.
- Max jesteś genialny – mówię przestrzeń.
Biegnę już około dwóch godzin minut, ale czuje, że nie pokonałam zbyt dużej odległości. Splątane gałęzie i rośliny bardzo utrudniają szybką wędrówkę. Mogłabym użyć maczety żeby wyciąć nią sobie drogę, ale wtedy łatwo by było mnie znaleźć, więc zaciskam zęby i zdeterminowana brnę dalej. Na razie chce jak najszybciej oddalić się od zawodowców. Chociaż z drugiej strony chciałabym zobaczyć ich miny, kiedy zorientują się, że ich wykiwałam.
W pewnej chwili widzę przed sobą prześwit w listowiu, zmęczoną przedzieraniem się przez chaszcze z ochotą kieruje się w tamtym kierunku. Zatrzymuje się na linii drzew żeby ocenić sytuacje. Już rozumiem, dlaczego niema tu drzew. Płynie tu niewielka rzeczka. Mogłabym pójść z jej nurtem, ale widzę, że płynie on w przeciwną stronę niż zamierzałam iść. Pójdę, więc w górę rzeki, to cięższa wędrówka, ale za to dużo szybsza niż przedzieranie się przez las. Jedynym, ale za to ogromnym minusem tej wędrówki jest to, że będę całkowicie odsłonięta i wystawiona na atak.
Naglę za plecami słyszę trzask, obmacam się błyskawicznie i przykucam. W pierwszej chwili nie widzę nic, lecz wtedy rozlega się kolejny trzask jeszcze bliżej miejsca gdzie się znajduje. Spinam wszystkie mięśnie i uważnie lustruje otoczenie. Poszycie jest tak gęste, że dopiero, gdy ktoś wydaje cichy okrzyk radości orientuje się, że jest jakieś cztery czy pięć metrów ode mnie po prawej stronie i właśnie wchodzi do rzeki.
To chłopak, ale stoi tyłem, więc nie mogę określić, kto to. Trybut schyla się, nabiera wody w ręce i łapczywie pije. Głupek, czy nie przyszło mu do głowy, że może być zatruta czy coś? Widać, że niema przy sobie żadnej broni, tylko mały plecak. Nie stanowi dla mnie żadnej trudności. Jestem gotowa żeby go zabić? Nie wiem, ale wtedy przed oczami staje mi obraz taty, to dla niego to robię. W końcu przecież i tak będę musiała to zrobić. Jak do tej pory jeszcze nikt nie wygrał nie zabijając ani jednej osoby. Dochodzę do wniosku, że jest tylko jedną z przeszkód oddzielającą mnie od domu. Czy zrobię to teraz czy później chłopak i tak musi zginąć. Biorę głęboki wdech i próbuje sobie przypomnieć jak zrobiłam to na treningu. Jak się zatraciłam.
Powoli jak najciszej wychodzę z ukrycia. Niczego nieświadomy chłopak nadal gasi pragnienie. Robię kilka kroków w jego stronę i rozwijam bat. Trybut podnosi się i rozgląda. Wyciągam nóż. I wtedy mnie zauważa. To Denis z Jedenastki. Odnotowuje to tylko na marginesie, bo chłopak zrywa się do ucieczki, ale zdążył zrobić tylko dwa kroki, bo mój bar owija mu się wokół szyi. Pada na kolana i w akcie desperacji próbuje go rozplątać. Napinam go mocniej i szarpnięciem posyłam chłopaka na plecy. Zabić go szybko. Tylko ta jedna myśl przelatuje pi przez głowę. Szybkimi susami podbiegam do szamocącego się chłopaka i wbijam mu nóż w serce. Jego ciało wiotczeje niemal natychmiast, a woda w około zmienia barwę na szkarłatną.
Pierwsza.
Stoję dłuższą chwile nad ciałem Denisa i patrzę jak zahipnotyzowana na nóż sterczący z jego piersi. Mój nuż. Chyba już poznałam ten mechanizm. Muszę zacząć działać. Nic innego nie jest potrzebne, gdy tylko ruszę do ataku zmieniam się w zwierzę. Zmrożona tym odkryciem szybko wyrywam nóż, zdejmuje jego plecak i szybko oddalam się w górę rzeki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz