Rozdział 23
Dzisiaj znowu siedzę w krzach okalających polane Rogu Obfitości.
Kiedy tu dotarłam liczyłam naiwnie, że nie będzie tu nikogo. Na moje
nieszczęście obszar przy rogu jest znów okupowany. Suzan z Dwunastki przeczesuje
zgliszcza rzeczy, które wczoraj podpaliłam. Z tej odległości nie jestem pewna
czy cokolwiek nadaje się jeszcze do użytku, ale sądzę, że czuć metalowej broni
się zachowała.
Próbuje sobie przypomnieć, co wiem na jej temat z Odprawy. Dostały
notę cztery z pokazu Indywidualnego, dosyć przeciętnie. Zawodowcy nie
poświęcili jej zbyt dużej uwagi, najwidoczniej nie uznając jej za zagrożenie. Przypominam
sobie, że Brian napomkną tylko, że widział jak Suzan rozpoznawał bezbłędnie
jadalne rośliny. Raczej nie jest to umiejętność, której powinnam się obawiać.
P chwili analizy wszystkich za i przeciw decyduje się na
otwartą konfrontacje. Co niby mam do stracenia? Życie? To tylko drobna
trzynastolatka, która prawdopodobnie nigdy nie najadła się do syta. Co może mi
zrobić. Jeszcze nigdy nie czułam się taka pewna wyniku konfrontacji i to mnie
przeraża. Odpycham od siebie wyrzuty sumienia. Nie obchodzi mnie to, a
przynajmniej nie powinno.
To tylko kolejna przeszkoda. Muszę się skupić. Biorę głęboki
wdech. Raz - zamykam się na bodźce, dwa -zapominam o przeszłości, trzy – nie
myślę o przyszłości, cztery - jestem gotowa. Rozwijam bicz, wypuszczam
powietrze z płuc i wychodzę na otwarty teren.
Dziewczyna mnie nie zauważa. Cicho podchodzę do samego wlotu
Rogu. Przez chwile się jej przyglądam. Zabić ją teraz? Kidy nie może się
bronić? Czy pozwolić jej walczyć? Nie wiem, co jest bardziej okrutne. Co ja bym
wolała na jej miejscu? Teraz nie jestem wstanie na to odpowiedzieć.
Susan przerywa moje dylematy i defakto bardzo ułatwia mi sprawę.
Unosi wzrok żeby sprawdzić, czy nic jej nie grozi. Kiedy mnie zauważa wyrywa
jej się zdławiony pisk. Chwyta osmolony miecz, który przed chwilą wyjęła z
gruzowiska i nieporadnie celuje nim we mnie. Nie atakuje, trzyma miecz przed
sobą, być może w nadziei, że samo to, iż metal odgradza ją ode mnie, uratuje
jej życie.
Zabiję ją szybko, postanawiam w duchu. Tylko tyle mogę dla
niej zrobić. Mogłabym też darować jej życie, ale na to jestem zbyt samolubna.
Rzucam bicz na ziemie, nim zadałabym jej tylko niepotrzebna
cierpienie. Dobywam miecza i ruszam do ataku. Jeden cios wystarcza mi żeby
przekonać się, że dziewczyna nigdy nie miała broni w ręku. Trzyma ją za luźno,
wiec przy drugim mocnym poziomym cięciu, miecz wypada jej z rąk. Nie czekam aż
zrobi cokolwiek. Zbliżam się do niej jeszcze bardziej i kolejnym cięciem podcinam
jej gardło.
Bum.
Przyglądam się mojej zakrwawionej ręce. Widzę jak szkarłatna
ciecz kapie z palców na ziemi. Może to dziwne, ale nie czuje nic, w końcu
robiłam to już tyle razy, jeszcze śmierć, co za różnica.
Odwracam się i odchodzę kawałek, aby mogli zabrać ciało.
Kiedy jest już po wszystkim, postanawiam znaleźć sobie lepszy punkt
obserwacyjny. Przeczesuje wzrokiem otoczenie, aż w końcu postanawiam, że
najlepszym rozwiązaniem, będzie wdrapaniem się na konstrukcję Rogu. Po kilku
próbach udaje mi się wejść na górę.
Siadam na wylocie ze spuszczonymi luźno nogami. Tu nikt mnie łatwo nie
zajdzie. Zdejmuje plecak, wyjmuje lornetkę i zaczynam monitorować otoczenie.
Teraz zostało tylko czekać.
***
Gdy minęło południe i słońce stanęło w zenicie jest okropnie
duszno. Nikt się nie pojawił, ale sądzę, że już niedługo. Często słyszałam o
kobiecej intuicji, ale jakoś nie rozumiałam, o co w tym chodzi. Teraz, gdy tak
czekam, się siedząc na jeszcze rozgrzanym metalu, czuje pewien rodzaj
wewnętrznego niepokoju. Tak jak by moje ciało wiedziało, że coś się zbliża,
jeszcze zanim mózg zdąży to zarejestrować.
Muszę się przyznać, że oczekiwałam, że finał będzie, on nie
wiem, bardziej dynamiczny. Może to niemądre z mojej strony, ale chciałabym mieć
to już wszystko za sobą. Bardzo śpieszy mi się do wolności. Jedna czas jakby
się sprzysiągł z organizatorami przeciwko mnie. Od czasu do czasy z
przyzwyczajenia sprawdzam stan kopuły. Jest coraz bliżej, a jednak nadal za
daleko, według moich szacunków, tak ze dwa kilometry.
Od dłuższego czasu rozprasza mnie burczenie w brzuchu. Z
tego wszystkiego zapomniałam o jedzeniu. Próbuje sobie przypomnieć, kiedy
ostatnio coś jadłam, ale nie mogę. Zaglądam do plecaka. Została mi tylko jedna
nieduża bulwa rośliny, której nazwy nie pamiętam, ale rozpoznałam ją ze szkolenia
i ani odrobinę wody, która skończyła się rano. Przeklinam się w duchu za moją
głupotę. Zanim tu przyszłam powinnam przynajmniej uzupełnić zapasy wody.
Myślę, że nic się nie stanie, jeżeli pójdę po wodę. Strumień
jest jakieś pół godziny drogi stąd. Powinien być jeszcze daleko od granicy
kopuły. Chociaż z drugiej strony, powinnam tu czekać, bo na tym polega mój
plan.
Sporo bym teraz dała za butelkę wody. Właśnie!!! Że też
wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Wesoła unoszę głowę do góry i wołam.
- Hej, Max! – To musi dziwnie wyglądać, ale się tym nie
przejmuje. – Jak byś mógł to wyślij mi trochę wody!
Jeszcze nie widziałam żeby ktoś bezpośrednio komunikował się
z Mentorem. Może tak nie wolno? Nic mi nie powiedzieli, więc pewnie jest to
dozwolone.
Nie minęło dużo czasu, a już po raz drugi na arenie, na
moich kolanach wylądował mały spadochron. W środku kapsuły znalazłam małą
butelkę wody. Odkręcam korek i unoszę rękę jak by do toastu.
- Twoje zdrowie Mętorze! - Z ulgą zwilżam spierzchnięte
usta.
***
Nastał wieczór, za nim naszły mnie wątpliwości. Może mój
plan jest do niczego? Arena zrobiła się naprawdę niewielka, a nikt oprócz Susan
tu nie przyszedł.
Zajmuje się kurowaniem mojej ręki. Rana już praktycznie się
zagoiła. Gdyby moja babcia miała taką maść, mogła by pomóc wielu ludziom…
Bum.
Strzał z armaty rozwiewa moje ledwo przywołane wspomnienia.
Kto zginą? Kto zbił? Po cichu mam nadzieje, że je to Jared nie żyje, ale
podskórnie wiem, że są na to marne szanse. Niedługo powinien pojawić się poduszkowiec
i dowiem się, kto jeszcze został w grze.
Rozglądam się w poszukiwaniu poduszkowca, który będzie
zabierać ciało. W ciemności nie widzę za dobrze, ale w końcu dostrzegam
niewyraźny cień maszyny, która opada ku ziemi jakiś kilometr na południe, czyli
na wprost. To znaczy że ten ktoś jest już blisko.
Nagle rozbrzmiewają pierwsze nuty hymnu. Pojawia się drugi
poduszkowiec z godło Panem, a po chwili pojawia się zdjęcie Violetty i Susan.
A więc Violetta. Coś mi mówi, że zabił ją Jared, a jeżeli
moje przeczucie są prawdziwe, to oznacza, że jest już niedaleko. Wbrew woli
moje ciało się spina, gotując się do walki. Zeskakuje na ziemie. Stężałe
mięśnie protestują przy zetknięciu z podłożem.
Iść, czy czekać? Jeśli pójdę jest szansa, że się miniemy
albo to on mnie zaskoczy, więc zostaje. Musze wykorzystać element zaskoczenia.
Zakładam, że obierzę jak najkrótszą drogę i wyjdzie na polane mniej więcej na
przeciwko wlotu rogu. Jeżeli ukryje się w środku może popełni nierozważny błąd
i zdradzi swoją pozycje. Nie jest to plan idealny i wiele rzeczy może pójść w
nim źle, ale innego nie mam.
Chowam się i wyjmuje broń. Ręka jest już sprawna więc mogę
walczyć i biczem i mieczem. Teraz zostaje tylko czekać.
_________________________________________________________________________________
Tak wiem przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ten rozdział jest beznadziejny i to jest bezdyskusyjne, ale nie bardzo miałam czas w ten weekend i był pisany na prendcę ( to znaczy tak w niecałą godzinę). Nawet nie sprawdziłam błędów więc... No po prostu bardzo was przepraszam. W przyszłym tygodniu też raczej nie będę miała czasu więc nie wiem czy pojawi się kolejny. Będę się starać, ale nie wiem jak to wyjdzie. Jeszcze raz bardzo przepraszam.
E, tam. Dobrze jest;)
OdpowiedzUsuńNa serio? Fajnie wiedzieć że aż tak go nie zawaliłam jak mi się wydawało :-)
UsuńDziękuję za komentarz.
Nie jest najgorzej, może nie jest to jeden z najlepszych rozdziałów, ale spokojnie nadal Cię uwielbiam :) jeśli się nast rozdział nie pojawi za tydzień to i tak będę czekać z niecierpliwością na niego :P Z resztą i tak dodajesz rozdziały systematycznie, więc raz możemy poczekać dłużej :) ale za kare za czekanie rozdział będzie musiał być arcydziełem!!!
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać końca areny i następnej części, już mnie do niej strasznie ciągnie a nawet nie wiem co tam wymyśliłaś, ale będę cierpliwa i poczekam aż Skya najpierw rozwali Jareda i zaiste będzie to epickie, bo tak mi mówi moja intuicja :D
A nawiasem mówiąc dodam, że jesteś dobrym strategiem, Skya zawsze dobrze wybiera taktykę i nie daje się zaskoczyć :)
Jak zawsze weny życzę i niech los zawsze Ci sprzyja :)
Nareszcie mam pomysł na zakończenie, prawdopodobnie z tej części będą jeszcze dwa rozdziały i epilog,a po tem zaczyna się zabawa!!!
UsuńMuszę powiedzieć że tak jestem zadowolona z tych pierwszych roddziałów że normalnie... Strasznie żałuję że jeszcze nie możecie ich przeczytać:-(
Dzięki za kom, a walka z jaredem będzie epicka ( mam nadzieję). Dobre jest to że jutro urywają mi się zajęcia i po napisaniu wypracowania z polaka zabieram się za rozdział póki weny jest:-) więc raczej pojawi się w weekend!
Eee, nie przesadzaj :) Dobry jest :)
OdpowiedzUsuńMnie też przytłacza praca, nawet pól minuty dla siebie nie mam :( Wiem ca czujesz :(
Rozdział jest kiepski może nie beznadziejny ale kiepski,tak to już jest jak się niemal czasu:-)
UsuńŻyczę dużo dużo wolnego czasu i jak najwięcej weny bo strasznie jestem ciekawa co z Foxi:-)
Jaki beznadziejny rozdział ja się pytam ? : O
OdpowiedzUsuńWyszło ci dobrze ! : 3
Wydaje mi się ,że czytasz mojego bloga. To dopiero katastrofa jest xD
No to rozdział serio bardzo mi się podobał ,tak jak i wszystkie twoje inne ;* Może nie jest moim faworytem,ale przecież nie zawsze musi być idealnie ; d
Och.. Liczę na to ,że jednak znajdziesz trochę czasu na szybkie dodanie next'a. Życzę dużo wolnego czasu , weny i powodzenia w szkole ; *
Dzięki:-)
UsuńTwój blog to nie jest katastrofa!!! Jest ekstra i to bez dwóch zdań.
Czas znalazłam. Właśnie zaczyna pisać kolejny rozdział, więc pojawi się w niedziele;-)