poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 6

Jared gdzieś przepadł, rozglądam się po salonie, ale nikogo nie dostrzegam. Uspokojona podchodzę do wielkiego okna i rozsuwam żaluzje. Spoglądam na miasto pogrążone w złotej poświacie zachodzącego słońca. Słyszę, że winda się otwiera, więc odwracam się w nadziei, że to Max. Myliłam się to nie mój Mentor, gdy tylko dostrzegam czerwoną togę, czuje nieprzyjemną gule w gardle. Tata zauważa mnie od razu, ale tym razem nie rusza się z miejsca. Stoimy tak przez dłuższą chwile żadne z nas nie wie, co ma zrobić.
Jego oczy przenoszą mnie w czasy dzieciństwa, kiedy bawił się zemną wieczorami w chowanego.  Pewnego razu spadłam z drzewa i złamałam rękę, tata był ze mną cały czas, rozśmieszał, opowiadał bajki, a nawet śpiewał. Przy nim czułam się bezpieczna. A potem wszystko się zmieniło. Zabrali go, mama przez pierwszy tydzień nawet nie wychodziła z łóżka. Jane musiała się nami zająć, pomagała nam babcia, niestety umarła pół roku później. Było nam ciężko, a teraz już nieżywą.
Znów zaczynam płakać. Widząc moje łzy tata nie wytrzymuje, ostrożnie podchodzi do mnie i niepewnie przytula. Tym razem nie uciekam, odwzajemniam uścisk i wypłakuje się w jego objęciach. Teraz już wiem jak bardzo brakowało mi bliskości kogoś, kogo kocham.
- Przepraszam – powtarzam w kółko. Tata lekko mnie kołysze i głaszcze po włosach. – Tak mi cię brakowało.
Nie mam pojęcia ile tam staliśmy, w końcu zbieram się na odwagę i postanawiam mu powiedzieć, co się wydarzyło przez te wszystkie lata, kiedy go nie było. Odrywam się od niego z niechęcią i spoglądam w oczy.
- Tato muszę ci coś powiedzieć – kiwa głową i ociera mi łzy. Oboje siadamy na kanapie. Słowa nie chcą przejść mi przez usta, a do oczu napływają mi nowe łzy. – Mama, Jane Kyle, Nik… - głos mi się załamuje, ale muszę skończyć. – Oni nie żyją.
Widzę rozpacz w jego oczach, znowu mnie przytula, lecz tym razem to ja go pocieszam. Gdy się opanowuje, znajduje kawałek kartki i pisze: „Jak?”, więc opowiadam wszystko, o dodatkowej pracy mamy, o astragalach moich i Jane, o narodzinach Nika, o Kylem, o babci, o wypadku w stajni, a potem o Domu Komunalnym i Dożynkach. Tata słucha uważnie cały czas przyciskając mnie do piersi, nie mam pojęcia czy chce pocieszyć mnie czy siebie, ale dobrze się z tym czuje. Kiedy kończę, żadne z nas nie wstaje, siedzimy tam cały czas.
- Co się tu dzieje? – Słyszę oburzony głos Roba. Odwracam się i widzę go wysiadającego z windy, za nim dostrzegam Maxa. – Skye nie wolno rozmawiać z Awoskami a tym bardziej nie wolno ich dotykać.
- Rob daj jej spokój – bierze mnie w obronę Mentor.
- Max przecież znasz zasady.
- To jest indywidualny przypadek, to jest jej ojciec – krzyczy Maxs. Nigdy nie widziałam go tak wzburzonego.
- Ale przecież to przestępca – Rob, przesadził i chyba się zorientował, kiedy tylko zobaczył mój wyraz twarzy.
- Nawet nie masz pojęcia, o czym mówisz! – Wrzeszczę i wstaje z kanapy. Mam zamiar go uderzyć, lecz zanim zrobię krok w jego stronę tata łapie mnie za nadgarstek. Odwracam się i widzę, że kręci głową. – Ale… - Uciszam mnie przykładając mi palec do ust.
- Rob myślę, że powinieneś zostawić nas na chwile samych – mówi Max.
-  To wbrew zasadom i dobrze o tym wiesz – odpowiada, ale posłusznie wychodzi. Gdy tylko znika w korytarzu, Max podchodzi do nas.
- Miło mi pana poznać – mówi do taty, obaj ściskają sobie ręce. – Nie mamy zbyt wiele czasu, zaraz zaczyna się kolacja i przyjdą styliści, więc będę mówić szybko. Skye musisz uważać Rob ma trochę racji, ale znam zarządcę Centrum Szkoleniowego, to mój dobry kolega. Poprosiłem żeby mógł pan spędzać jak najwięcej czasu z córką – zwraca się do taty.
- Ale jak? Przecież nic ci nie mówiłam – jestem zdziwiona.
- Nie zadecydowałaś się, ale byłem pewny, że w końcu będziesz tego chciała. Ojcowska intuicja – tłumaczy. – Jest tylko jedno ale. Nie możecie rozmawiać ze sobą przy innych, bo sami widzicie jak zareagował Rob.
- Dziękuje - tylko to przychodzi mi do głowy, ale wiem że to za mało.
***
Nie mogę się skoncentrować na kolacji, ciągle śledzę wzrokiem tatę. Wokół prowadzone są rozmowy na błahe tematy takie jak pogoda czy ubrania. Nie interesuje mnie to. Nareszcie odzyskałam ojca, chcę z nim porozmawiać, tyle mam mu jeszcze do powiedzenia, a tak niewiele czasu - tylko trzy dni. Jestem tak rozkojarzona, że dopiero wtedy, gdy Bernard szturcha mnie w ramie orientuje się że ktoś zadał mi pytanie.
- Co? – Pytam nie bardzo wiedząc, do kogo się zwracać.
- Pytałem, które z was chce pierwsze porozmawiać o szkoleniu – mówi Max przyjażnie.
- Mi jest wszystko obojętnie – odpowiadam obojętnie.
- A jak ty wolisz – zwrócił się do Jareda.
- No cóż, panię mają pierwszeństwo – kąśliwie, informuje Mentora, wyzywająco patrząc na mnie wstaje z krzesła i wychodzi.
- Och, jakie to szarmanckie, nie sądzisz Skye? – Wzrusza się Rob. Ten człowiek z dnia na dzień robi się coraz bardziej nie znośny.
- Tak, aż mnie zemdliło – odpowiadam z grymasem na twarzy.
- Och jesteś niemożliwa – oburza się i wychodzi.
- No cóż, my też już pójdziemy. Mamy jeszcze dużo do zrobienia przed wywiadem. – Oznajmia Bernard i ekipy przygotowawcze zaczynają się zbierać. Na Luna i jej narzeczony życzą mi szczęścia na prezentacji umiejętności, ponieważ zobaczymy się dopiero w dniu wywiadów. Już wiem dlaczego Bernard nie przepada za narzeczonym Luny, a mianowicie dziewczyna jest jego jedyna córką. Chyba uważa, że chłopak nie jest dla niej odpowiedni.
Max prosi żebyśmy przeszli do jego gabinetu, a właściwie biblioteczki. Wszystkie ściany w tym pokoju zajmują masywne regały zrobione z ciemnego drewna i od góry do dołu zastawione książkami. Nigdy nie widziałam tyle książek, właściwie poza starymi podręcznikami, które są własnością szkoły, nie widziałam żadnej książki. Podchodzę do najbliższej półki i przyglądam się tytułom, żadnego nigdy nie słyszałam.
- Imponująca kolekcja prawda?
- Co to za książki? – Pytam zaciekawiona.
- Są tu przeróżne gatunki, od biografii, przez historyczne, poezje po powieści i ballady – odpowiada. Nie bardzo rozumiem większej części  tych gatunków, ale kiwam głową nie chcąc wyjść na ignorantkę.
- Historyczne? Czyli są tam opisane czasy przed Panem? – dopytuje zaintrygowana.
- Nie, z tego, co wiem wszelkie dokumenty o czasach z przed Kapitolu dotyczą tylko ogólnikowych informacji o klęska żywiołowych. Reszta albo zaginęła albo została zniszczona – informuje mnie ze smutkiem. – To wielki cios dla świata, bo żeby móc zbudować stabilną przeszłość trzeba poznać przeszłość – nigdy nie podejrzewałabym Maxa o takie przemyślenia. - No dobrze, ale nie o tym mieliśmy rozmawiać. Jak ci poszedł trening?
- Całkiem nieźle, nauczyłam się zastawiać kilka drobnych pułapek, dowiedziałam się, że nie mam talentu do rzucania nożami, a większość treningu spędziłam na stanowisku walki wręcz – informuje go pomijając pewne incydenty.
- Z kimś rozmawiałaś? Może zawiązałaś sojusz?
- Nie – odpowiadam twardo.
- Dlaczego?
- Bo nie chce żadnego sojuszu.
- Ale to może pomóc ci wygrać.
- Nie chce być fałszywa, a poza tym nikomu z nich nie ufam – Odpowiadam. Max przygląda mi się podejrzliwie.
- Czy ktoś ci go proponował? – Pyta lekko poirytowany.
- Rex i Trybuci z Jedenastki – mówię lodowato.
- Co do Rexa możesz mieć trochę racji, ale jeżeli dostała byś się do bandy zawodowców miała byś większe szanse. Z tym że musiała byś naprawdę uważać co się dzieje za plecami – rozważa Mentor.
- Sam widzisz, że mam rację.
- A co z Jedenastką, co w nich ci nie pasuje?
- Wszystko – odwarkuje.
- Możesz rozwinąć swoją myśl?
- Obraził mnie! – Krzyczę.
- On? – Dziwi się Max.
- Tak.
- A dziewczyna?
- Jest idiotką.
- I to tyle? Naprawdę? Szybko oceniasz ludzi, nie sądzisz? – Pyta poważnie Mentor.
- Zazwyczaj trafnie – odparowuje.
Max ma niezadowoloną minę, opiera się o kant biurka i patrzy na mnie z pod przymrużonych powiek. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi. Nigdy nie byłam szczególnie towarzyska, więc nie wiem, czego się spodziewał. Przez kilka sekund mierzymy się wzrokiem.
- Dobrze, jak chcesz, ale pamiętaj, jeśli odrzucisz sojusze staniesz się jednym z głównych celi. – Obojętnie wzruszam ramionami, bo nie bardzo zgadzam się z jego założeniem. – Jak chcesz. Jutro postaraj zajrzeć na więcej stanowisk, osobiście proponuje żebyś nauczyła się rozpalać ogniska, opatrywać rany i koniecznie zajrzyj na stanowisko jadalnych roślin to da ci mgliste pojęcie o rodzaju areny.
- Dobra, całkiem nieźle rozpoznaje rośliny i opatruje rany, moja babcia była zielarką, sporo się od niej nauczyłam – informuje go.
- To dobrze, ale mimo to zajrzyj na te stanowiska – upiera się.
- Nie ma sprawy – naprawdę jest mi wszystko jedno, co będę robić.
- Na dziś to już wszystko możesz wracać do siebie – mówi. Już mam się odwracać, kiedy przypominam sobie, co nurtowało mnie na treningu.
- Kim są ci ludzie którzy siedzą na balkonie i się na nas gapią?
- To organizatorzy, oceniają wasze postępy w szkoleniu. Instruktor wam tego nie mówił?
- Pewnie mówił, ale nie usłyszałam – odpowiadam zmieszana i szybko wychodzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz