Ktoś kiedyś powiedział:
"Książki są jak więzienie bez krat"
Nie zgadzam się z tym.
Dla mnie, to słodka mara z której
nie chce się obudzić.
_________________________________________________________
Trudno, tak z marszu przestawić się ze stanu pasywnego na
działanie, ale muszę sobie jakoś poradzić. Pierwsze, od czego zaczęłam była
kąpiel. Trochę wstyd się przyznać, ale przez to wszystko nie widziałam sensu,
nawet w porannej toalecie. Kiedy wchodziłam do łazienki słyszałam jak do domu
wchodzi Heidi. Wesołe szczebiotanie Fena upewnia mnie w fakcie, że
przyprowadziła ze sobą dzieciaki. Widocznie Max uznał, że w przed dzień Turne,
trzeba mnie jak najbardziej resocjalizować. Ciekawe, kto dziś jeszcze wpadnie
na herbatkę?
Szubko uwinęłam się z kąpielą, ale nie wyszłam z łazienki
jeszcze przez pół godziny, ponieważ nie chciałam wpaść na Heidi. Sądzę, że z
mojej nagłej przemiany może zrobić się nie lada sensacja. Wole odwlec nieuniknione
pytania jak najdłużej.
Kiedy mam już pewność, że kobieta już sobie poszła, zbiegam
na dół. Od smakowitego zapaszku z kuchni, aż cieknie mi ślinka. Trzeba przyznać,
że pośród tych minionych, okropnych miesięcy, potrafię dostrzec tylko jeden
pozytyw, a mianowicie to, że poznałam kuchnie Heidi. Jej potrawy to po prostu
dzieła sztuki! Szybko zmiatam z talerza potrawkę z kurczaka w sosie grzybowym.
Po raz pierwszy chyba, postanawiam trochę ogarnąć dom.
Zmywam naczynia i odkładam je do szafek.
Robi mi się trochę głupio, że wcześniej wszystko robiła Heidi, a ja
nawet jej nie podziękowałam. Muszę to nadrobić przy najbliższej okazji. Może
jutro?
Pora żeby posprzątać salon. Jednak, gdy tylko do niego
wchodzę, zaraz siły mnie opuszczają. Ja to zrobiłam? Rany, teraz nie dziwie się
Maxowi, że obchodził się zemną jak z wariatem. Z mojej wcześniejszej
perspektywy wyglądało to jakoś… normalniej. Zbieram się w sobie i zaczynam
zbierać resztki krzeseł, które rozwaliłam dziś w nocy. Zanosi się długi
wieczór.
***
Zrywam się o świcie, bo chce się mentalnie przygotować na
spotkanie z Ekipą Przygotowawczą. Nie jestem pewna czy będę potrafiła normalnie
się przy nich zachowywać. Swoimi kolorowymi osóbkami uosabiają mi to, czego
najbardziej się brzydzę. Tą niewinną naiwność, całego tego brokatowego gniazda
morderców w białych rękawiczkach. Bo czy
to ma znaczenie, że to ja miałam broń w rękach skoro oni mi te broń, siłą w nie
włożyli? Może najlepiej będzie, jak po prostu będę ich ignorować? To trudne,
ale mam nadzieje, że się uda.
Biorę szybki prysznic i ubieram się w miękki dres. Czysta i
uczesana zbiegam na duł w chwili, gdy przez frontowe drzwi wchodzi Max z żoną,
Tarisa, Bernard i ekipa przygotowawcza. Na twarzy Heidi i jej męża widzę szok.
Natomiast Tarisa wygląda na zadowoloną z siebie.
Luna wybiegami na spotkanie i zanim ktokolwiek zdąży zaprotestować
mocno mnie ściska. Cała sztywnieje. Ręka, którą wiodłam po barierce, zaciska
się na niej kurczowo. Muszę użyć całej siły woli, aby nie ruszyć się z miejsca.
- Skya! Tak się cieszę, że cie widzę! Stęskniłam się za tobą
– szczebiocze nie dostrzegając mojego nastroju. Na całe szczęście dostrzega go
jej narzeczony. Podchodzi i stanowczo, acz taktownie odsuwa dziewczynę ode
mnie.
- Kochanie daj jej odetchnąć! – Zwraca się do Luny. – Cześć
Skya, miło cię widzieć. – Głos ma spięty, ale stara się tego nie okazywać. Nie
podaje mi ręki tylko wita skinieniem głowy.
- Cześć – dukam zdławionym głosem.
- Skay, mam nadzieje, że pamiętasz Tarise Saffris – odzywa
się Max, aby złagodzić atmosferę. – Będzie na mam towarzyszyć podczas Turne.
- Tak. – Z powodu mojego zdenerwowania, zabrzmiało to raczej
jak pytanie. – Przejdźmy może do salonu
– proponuje.
Widok salonu powoduje kolejny wstrząs u mojego byłego
mentora. Raz po raz spogląda na mnie z ukosa. Staram się te spojrzenia
ignorować. Martwi się o mnie. Kiedy wszyscy siedzą na meblach, które przezornie
przyniosłam z pokoi gościnnych, Heidi proponuje, że zrobi nam wszystkim
herbaty.
- Skya, mam genialną koncepcje na całe twoje Turne – zaczyna
Bernard. – Znów chce uderzyć w złoto – kolor zwycięzców. Co o tym myślisz?
- Yyyyy…
- To głupi pomysł – wyręcza mnie Tarisa. – Przestarzały i
tandetny, naprawdę nie stać cie na coś lepszego?
Widzę jak na te słowa, stylista aż gotuje się ze złości.
Jego już i tak czerwona skóra, przybiera jeszcze bardziej nasycony kolor.
Nieśmiało uśmiecham się pod nosem, wdzięczna kobiecie. Jakoś nie mam głowy do
tego, w co mam być ubrana.
- Może jakieś sugestie? - Odgruzuje się Bernard.
- A mam – mówi ze złośliwym błyskiem w oczach. – Osobiście
bardzo podobał mi się jej struj na prezentacje. A tobie Skya?
Muszę się skupić żeby przypomnieć sobie, w co byłam ubrana.
Miałam na sobie czarną jak noc sukienkę na grubych ramiączkach, z artystycznie
powycinanymi bokami. Najbardziej zapadły mi w pamięć tatuaże w kształcie węża,
jakie miałam namalowane na ramionach.
- Były fajny – mówię niepewni.
- Ale nie ma czasu zmieniać teraz całej kolekcji – upiera
się stylista.
- I co z tego, to ona będzie w tym chodzić, więc to jej ma
się podobać a nie tobie.
- No właśnie jej, a nie pani! Skya, którą koncepcje wolisz,
moją czy panny Safris? – Pyta rozhisteryzowany.
Ja… nie wiem, co
myślę. Dawno nie musiała robić niczego. Jedno, jednak wiem pewno, nie czuję się
zwyciężczynią.
- Wolałabym coś w stylu tamtego kostiumu z prezentacji –
oznajmiam w końcu. Bernard nie wygląda na pocieszonego i nie wiem dlaczego ale
na widok jego miny czuje cień satysfakcji. Nie mogę sobie przypomnieć od kiedy
go nie lubię?
- Oczywiście, jak sobie życzysz – syczy. – Przepraszam, ale
skoro tak to mam sporo pracy do zrobienia.
Mężczyzna o wyglądzie diabła wstaje i wychodzi. W salonie
zapada krępująca cisza. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia, więc siedzę
cichutko obciągając rękawy swetra.
- To my… - zaczyna
niepewnie Klaid – pójdziemy może już na górę, co?
- To wspaniały pomysł! – Zgadza się z nim Luna i żwawo zrywa
się z fotela. – Mamy dużo roboty.
***
O zachodzie słońca jestem już gotowa do drogi. Bernard nie
miał zbyt wiele czasu, aby przerobić moją garderobę, więc ubrana byłam raczej
prosto. Kiedy zakładałam kostium, cały czas mamrotał pod nosem, że to
marnotrawstwo jego talentu i że nikt tu nie potrafi go docenić. Puściłam to
mimo uszu, co przyszło mi zadziwiająco łatwo. Po prostu go ignorowałam, te
umiejętność w ostatnim czasie doszlifowałam do perfekcji.
Moje zabiegi kosmetyczne okazały się jeszcze gorsze, niż za
pierwszym razem. Wtedy jakoś łatwiej potrafiłam przełknąć to, że ktoś mnie
dotyka, choć i wtedy ekipa przygotowawcza musiała się wykazać pomysłowością.
Kiedy tak stałam przed frontowymi drzwiami, ubrana w czarne
dopasowane spodnie, prosty w kroju czarny długi płaszcz i wysokie kozaki,
czułam się tak jakoś dziwnie. Trzęsły mi się kolana, a w gardle czułam jedną
wielką gule. Luna cała czas, coś tam do mnie świergotała poprawiając, już chyba
po raz setny, kołnierz mojego płaszcza.
- Została minuta! – krzyczy któryś z organizatorów.
Zaczynam spazmatycznie oddychać. Nie dam rady… Wbrew woli
zaczynam się cofać. Po kilku drobnych kroczkach wpadam na kogoś. Błyskawicznie
się odwracam i próbuje wyrwać.
- Nie!!! Nie!!! Nie!!!
- Skyaj! Skyaj spokojnie! – Max chwyta mnie za nadgarstki i
unieruchamia moje ręce.
- 40 sekund!
- Nie chce – szepcze. Czuje że oczy zachodzą mi łzami. –
Pomóż mi.
Na twarzy mojego mentora widzę wyraz bólu. On nie może nic
zrobić, dobrze o tym wiem. Widząc w
jakim jestem stanie mężczyzna mnie przytula. Gest jest tak nie
spodziewany, że nie zdążyłam zareagować, w pierwszym odruchu chce się odsunąć,
lecz po chwili uświadamiam sobie że tego właśnie było mi trzeba.
- 20 sekund!
- Zróbcie coś przecież ona nie może tak wyjść!!! – Krzyczy
stylista. – Zaraz zniszczy mój makijaż!
Wokół panuje harmider, każdy krzyczy na każdego, a ja?
Dostaje jakiegoś ataku, co dziwne nie płaczę. Zaczynam się trząść. Jakiś
mężczyzna szarpie mnie szapie mnie za rękę, chcąc mnie wypchnąć ku drzwiom. Wczepiam
się w Maxa, jakbym chciała się schować w jego ramionach. W pewnej chwili widzę
jak podchodzi do mnie Tarisa. Ma bardzo skupiony wyraz twarzy, nachyla się nade
mną jakby chciała pocieszyć, ale zamiast tego szepcze mi coś do ucha, tak abym
tylko ja mogła to usłyszeć. Nikt tego nie zauważył.
- 10 sekund!
- Nie zróbcie coś!
- Dziewięć!
- Trzeba opóźnić wejście!
- Osiem!
- Nie możemy jej pokazać w takim stanie!
- Siedem!
- To będzie katastrofa!
- Sześć!
Muszę zebrać w sobie całe pokłady, aby oderwać się od Maxa.
Dobrze że nie płakałam, tylko to ratuje mnie przed załamaniem.
- Trzy!
Odpycham ludzi stojących mi na drodze.
- Dwa!
Moja twarz zmienia się w kamienną maskę.
- Jeden!
Z wściekłością otwieram drzwi, zawiasy głośno protestują.
Powiew zimna ciska mi na twarz drobniutkie, skrzące się w blasku reflektora
płatki śniegu. Mrużę oczy oślepiona światłem. Za mną słyszę jakieś
pokrzykiwania, a przed sobą mam wielką kamerę wycelowaną w moją twarz. Słyszę
trzask w uchu gdzie ktoś wcześniej włożył mi malutką słuchaweczkę przez która
miałam rozmawiać z Cesarem.
- Panie i Panowie, oto przed państwem zwyciężczyni 62
Głodowych Igrzysk Skya Moore!!!
Potrzebuje chwili, żeby się rozeznać w sytuacji. Nie byłam
na zewnątrz od pogrzebu taty. Za kamerą widzę mnóstwo ludzi. Przesuwam wzrokiem
po zgromadzonym tłumie. Sądząc z wyglądu wszyscy są mieszkańcami Kapitolu.
- Skya gdzieś ty się tyle czasu podziewała? Nie widzieliśmy
cię prawie od pół roku! Masz coś na swoje usprawiedliwienie? – Pyta żartem
prowadzący.
Nagle w tłumie za kamerą dostrzegam błysk rudych włosów.
Sztywnieje. Henry Donawan przygląda mi się unosząc jedną brew. „Twój ojciec
został stracony” , „Zauważyliśmy, że bardzo z żyłaś się ze swoim Mentorem.” „
Rób co ci każe, a nikt już nie zginie.” „Stracony…”
Odwracam się przez ramię. Widzę utkwione we mnie spojrzenia.
Szukam wzrokiem Maxa. Stoi zaraz za progiem, za nim widzę Heidi, a obok niej
ich dzieci. „Rób co ci każe… stracony…stracony…stracony” Słowa kołaczą mi się w
myślach. Nie. Ich nie pozwolę skrzywdzić.
- Chyba mamy mały problem z połączeniem. Skya słyszysz mnie?
– odwracam się do kamery.
- Tak, teraz już tak – odpowiadam, siląc się na uśmiech.
- Powiedz nam co takiego porabiałaś?
- Yyy… - Nie przygotowałam się. – Powiedzmy, że robiłam małe
przemeblowanie.
Za plecami słyszę że ktoś wybuchł śmiechem. Stawiała bym, na
Tarise.
- Och to wspaniale, kiedy wrócisz z turne koniecznie musi
pokazać nam wyniki twojej pracy!
- Z chęcią…
***
Po krótkim wywiadzie, wszyscy jedziemy na stacje, gdzie
jeszcze przez chwile muszę popatrzeć na tłum mieszkańców Dystryktu. Wszyscy
włącznie zemną są jacyś niemrawi. Oni bo kazano im sterczeć na mrozie, ja bo to
wszystko za bardzo przypomina mi to, co działo się w dniu Dożynek.
Przez chwile miałam nadzieje, że to uczucie zniknie gdy
tylko zamkną się za mną drzwi wagony, ale nic bardziej mylnego. Wnętrze pociągu
przypomina kolejne obrazy, które chciałam na zawsze wyprzeć z pamięci. To ten
sam pociąg…
Ruszam korytarzem nie czekając na resztę. Słyszę jak ktoś
mnie woła, ale ja już skręcam za róg, przechodząc obok wagonu restauracyjnego.
Na końcu wąskiego korytarza widzę dwoje równoległych do siebie drzwi. Otwieram
te po prawej. Tu też nic się nie zmieniło. Tylko że teraz, to ja nie jestem tą
samą osobą, którą byłam wtedy. Blokuje drzwi i rzucam się na łóżko.
___________________________________________________
Mam nadzieje, że nie jest tragicznie, ale mam wrażenie, że wszam z wprawy. Czekam na opinie i jeszcze raz, przeprasza, że tyle to trwało.