czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział II

Przepraszam. Tak od tego chyba powinnam zacząć. Nie będę przynudzać, bo długo by opowiadać... dużo tego był, ale już jestem. Zapraszam do lektury, ale najpierw chciała bym się podzielić z wami moją receptą na smutki:-)

Ktoś kiedyś powiedział:
"Książki są jak więzienie bez krat"
Nie zgadzam się z tym.
Dla mnie, to słodka mara z której
nie chce się obudzić.

_________________________________________________________

Trudno, tak z marszu przestawić się ze stanu pasywnego na działanie, ale muszę sobie jakoś poradzić. Pierwsze, od czego zaczęłam była kąpiel. Trochę wstyd się przyznać, ale przez to wszystko nie widziałam sensu, nawet w porannej toalecie. Kiedy wchodziłam do łazienki słyszałam jak do domu wchodzi Heidi. Wesołe szczebiotanie Fena upewnia mnie w fakcie, że przyprowadziła ze sobą dzieciaki. Widocznie Max uznał, że w przed dzień Turne, trzeba mnie jak najbardziej resocjalizować. Ciekawe, kto dziś jeszcze wpadnie na herbatkę?

Szubko uwinęłam się z kąpielą, ale nie wyszłam z łazienki jeszcze przez pół godziny, ponieważ nie chciałam wpaść na Heidi. Sądzę, że z mojej nagłej przemiany może zrobić się nie lada sensacja. Wole odwlec nieuniknione pytania jak najdłużej.

Kiedy mam już pewność, że kobieta już sobie poszła, zbiegam na dół. Od smakowitego zapaszku z kuchni, aż cieknie mi ślinka. Trzeba przyznać, że pośród tych minionych, okropnych miesięcy, potrafię dostrzec tylko jeden pozytyw, a mianowicie to, że poznałam kuchnie Heidi. Jej potrawy to po prostu dzieła sztuki! Szybko zmiatam z talerza potrawkę z kurczaka w sosie grzybowym.

Po raz pierwszy chyba, postanawiam trochę ogarnąć dom. Zmywam naczynia i odkładam je do szafek.  Robi mi się trochę głupio, że wcześniej wszystko robiła Heidi, a ja nawet jej nie podziękowałam. Muszę to nadrobić przy najbliższej okazji. Może jutro?

Pora żeby posprzątać salon. Jednak, gdy tylko do niego wchodzę, zaraz siły mnie opuszczają. Ja to zrobiłam? Rany, teraz nie dziwie się Maxowi, że obchodził się zemną jak z wariatem. Z mojej wcześniejszej perspektywy wyglądało to jakoś… normalniej. Zbieram się w sobie i zaczynam zbierać resztki krzeseł, które rozwaliłam dziś w nocy. Zanosi się długi wieczór.
***
Zrywam się o świcie, bo chce się mentalnie przygotować na spotkanie z Ekipą Przygotowawczą. Nie jestem pewna czy będę potrafiła normalnie się przy nich zachowywać. Swoimi kolorowymi osóbkami uosabiają mi to, czego najbardziej się brzydzę. Tą niewinną naiwność, całego tego brokatowego gniazda morderców w białych rękawiczkach.  Bo czy to ma znaczenie, że to ja miałam broń w rękach skoro oni mi te broń, siłą w nie włożyli? Może najlepiej będzie, jak po prostu będę ich ignorować? To trudne, ale mam nadzieje, że się uda.

Biorę szybki prysznic i ubieram się w miękki dres. Czysta i uczesana zbiegam na duł w chwili, gdy przez frontowe drzwi wchodzi Max z żoną, Tarisa, Bernard i ekipa przygotowawcza. Na twarzy Heidi i jej męża widzę szok. Natomiast Tarisa wygląda na zadowoloną z siebie.
Luna wybiegami na spotkanie i zanim ktokolwiek zdąży zaprotestować mocno mnie ściska. Cała sztywnieje. Ręka, którą wiodłam po barierce, zaciska się na niej kurczowo. Muszę użyć całej siły woli, aby nie ruszyć się z miejsca.

- Skya! Tak się cieszę, że cie widzę! Stęskniłam się za tobą – szczebiocze nie dostrzegając mojego nastroju. Na całe szczęście dostrzega go jej narzeczony. Podchodzi i stanowczo, acz taktownie odsuwa dziewczynę ode mnie. 

- Kochanie daj jej odetchnąć! – Zwraca się do Luny. – Cześć Skya, miło cię widzieć. – Głos ma spięty, ale stara się tego nie okazywać. Nie podaje mi ręki tylko wita skinieniem głowy.

- Cześć – dukam zdławionym głosem.

- Skay, mam nadzieje, że pamiętasz Tarise Saffris – odzywa się Max, aby złagodzić atmosferę. – Będzie na mam towarzyszyć podczas Turne. 

- Tak. – Z powodu mojego zdenerwowania, zabrzmiało to raczej jak pytanie.  – Przejdźmy może do salonu – proponuje.

Widok salonu powoduje kolejny wstrząs u mojego byłego mentora. Raz po raz spogląda na mnie z ukosa. Staram się te spojrzenia ignorować. Martwi się o mnie. Kiedy wszyscy siedzą na meblach, które przezornie przyniosłam z pokoi gościnnych, Heidi proponuje, że zrobi nam wszystkim herbaty.

- Skya, mam genialną koncepcje na całe twoje Turne – zaczyna Bernard. – Znów chce uderzyć w złoto – kolor zwycięzców. Co o tym myślisz?

- Yyyyy…

- To głupi pomysł – wyręcza mnie Tarisa. – Przestarzały i tandetny, naprawdę nie stać cie na coś lepszego?

Widzę jak na te słowa, stylista aż gotuje się ze złości. Jego już i tak czerwona skóra, przybiera jeszcze bardziej nasycony kolor. Nieśmiało uśmiecham się pod nosem, wdzięczna kobiecie. Jakoś nie mam głowy do tego, w co mam być ubrana.

- Może jakieś sugestie? - Odgruzuje się Bernard.

- A mam – mówi ze złośliwym błyskiem w oczach. – Osobiście bardzo podobał mi się jej struj na prezentacje. A tobie Skya?

Muszę się skupić żeby przypomnieć sobie, w co byłam ubrana. Miałam na sobie czarną jak noc sukienkę na grubych ramiączkach, z artystycznie powycinanymi bokami. Najbardziej zapadły mi w pamięć tatuaże w kształcie węża, jakie miałam namalowane na ramionach.

- Były fajny – mówię niepewni.

- Ale nie ma czasu zmieniać teraz całej kolekcji – upiera się stylista.

- I co z tego, to ona będzie w tym chodzić, więc to jej ma się podobać a nie tobie.

- No właśnie jej, a nie pani! Skya, którą koncepcje wolisz, moją czy panny Safris? – Pyta rozhisteryzowany.
 Ja… nie wiem, co myślę. Dawno nie musiała robić niczego. Jedno, jednak wiem pewno, nie czuję się zwyciężczynią.

- Wolałabym coś w stylu tamtego kostiumu z prezentacji – oznajmiam w końcu. Bernard nie wygląda na pocieszonego i nie wiem dlaczego ale na widok jego miny czuje cień satysfakcji. Nie mogę sobie przypomnieć od kiedy go nie lubię?

- Oczywiście, jak sobie życzysz – syczy. – Przepraszam, ale skoro tak to mam sporo pracy do zrobienia.
Mężczyzna o wyglądzie diabła wstaje i wychodzi. W salonie zapada krępująca cisza. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia, więc siedzę cichutko obciągając rękawy swetra.

- To my…  - zaczyna niepewnie Klaid – pójdziemy może już na górę, co?  

- To wspaniały pomysł! – Zgadza się z nim Luna i żwawo zrywa się z fotela. – Mamy dużo roboty.
***
O zachodzie słońca jestem już gotowa do drogi. Bernard nie miał zbyt wiele czasu, aby przerobić moją garderobę, więc ubrana byłam raczej prosto. Kiedy zakładałam kostium, cały czas mamrotał pod nosem, że to marnotrawstwo jego talentu i że nikt tu nie potrafi go docenić. Puściłam to mimo uszu, co przyszło mi zadziwiająco łatwo. Po prostu go ignorowałam, te umiejętność w ostatnim czasie doszlifowałam do perfekcji.

Moje zabiegi kosmetyczne okazały się jeszcze gorsze, niż za pierwszym razem. Wtedy jakoś łatwiej potrafiłam przełknąć to, że ktoś mnie dotyka, choć i wtedy ekipa przygotowawcza musiała się wykazać pomysłowością.

Kiedy tak stałam przed frontowymi drzwiami, ubrana w czarne dopasowane spodnie, prosty w kroju czarny długi płaszcz i wysokie kozaki, czułam się tak jakoś dziwnie. Trzęsły mi się kolana, a w gardle czułam jedną wielką gule. Luna cała czas, coś tam do mnie świergotała poprawiając, już chyba po raz setny, kołnierz mojego płaszcza.

- Została minuta! – krzyczy któryś z organizatorów.

Zaczynam spazmatycznie oddychać. Nie dam rady… Wbrew woli zaczynam się cofać. Po kilku drobnych kroczkach wpadam na kogoś. Błyskawicznie się odwracam i próbuje wyrwać.

- Nie!!! Nie!!! Nie!!!

- Skyaj! Skyaj spokojnie! – Max chwyta mnie za nadgarstki i unieruchamia moje ręce.

- 40 sekund!

- Nie chce – szepcze. Czuje że oczy zachodzą mi łzami. – Pomóż mi.

Na twarzy mojego mentora widzę wyraz bólu. On nie może nic zrobić, dobrze o tym wiem. Widząc w  jakim jestem stanie mężczyzna mnie przytula. Gest jest tak nie spodziewany, że nie zdążyłam zareagować, w pierwszym odruchu chce się odsunąć, lecz po chwili uświadamiam sobie że tego właśnie było mi trzeba.

- 20 sekund!

- Zróbcie coś przecież ona nie może tak wyjść!!! – Krzyczy stylista. – Zaraz zniszczy mój makijaż!

Wokół panuje harmider, każdy krzyczy na każdego, a ja? Dostaje jakiegoś ataku, co dziwne nie płaczę. Zaczynam się trząść. Jakiś mężczyzna szarpie mnie szapie mnie za rękę, chcąc mnie wypchnąć ku drzwiom. Wczepiam się w Maxa, jakbym chciała się schować w jego ramionach. W pewnej chwili widzę jak podchodzi do mnie Tarisa. Ma bardzo skupiony wyraz twarzy, nachyla się nade mną jakby chciała pocieszyć, ale zamiast tego szepcze mi coś do ucha, tak abym tylko ja mogła to usłyszeć. Nikt tego nie zauważył.

- 10 sekund!

- Nie zróbcie coś!

- Dziewięć!

- Trzeba opóźnić wejście!

- Osiem!

- Nie możemy jej pokazać w takim stanie!

- Siedem!

- To będzie katastrofa!

- Sześć!

Muszę zebrać w sobie całe pokłady, aby oderwać się od Maxa. Dobrze że nie płakałam, tylko to ratuje mnie przed załamaniem.

- Trzy!

Odpycham ludzi stojących mi na drodze.

- Dwa!

Moja twarz zmienia się w kamienną maskę.

- Jeden!

Z wściekłością otwieram drzwi, zawiasy głośno protestują. Powiew zimna ciska mi na twarz drobniutkie, skrzące się w blasku reflektora płatki śniegu. Mrużę oczy oślepiona światłem. Za mną słyszę jakieś pokrzykiwania, a przed sobą mam wielką kamerę wycelowaną w moją twarz. Słyszę trzask w uchu gdzie ktoś wcześniej włożył mi malutką słuchaweczkę przez która miałam rozmawiać z Cesarem.

- Panie i Panowie, oto przed państwem zwyciężczyni 62 Głodowych Igrzysk Skya Moore!!!

Potrzebuje chwili, żeby się rozeznać w sytuacji. Nie byłam na zewnątrz od pogrzebu taty. Za kamerą widzę mnóstwo ludzi. Przesuwam wzrokiem po zgromadzonym tłumie. Sądząc z wyglądu wszyscy są mieszkańcami Kapitolu.

- Skya gdzieś ty się tyle czasu podziewała? Nie widzieliśmy cię prawie od pół roku! Masz coś na swoje usprawiedliwienie? – Pyta żartem prowadzący.

Nagle w tłumie za kamerą dostrzegam błysk rudych włosów. Sztywnieje. Henry Donawan przygląda mi się unosząc jedną brew. „Twój ojciec został stracony” , „Zauważyliśmy, że bardzo z żyłaś się ze swoim Mentorem.” „ Rób co ci każe, a nikt już nie zginie.” „Stracony…”

Odwracam się przez ramię. Widzę utkwione we mnie spojrzenia. Szukam wzrokiem Maxa. Stoi zaraz za progiem, za nim widzę Heidi, a obok niej ich dzieci. „Rób co ci każe… stracony…stracony…stracony” Słowa kołaczą mi się w myślach. Nie. Ich nie pozwolę skrzywdzić.

- Chyba mamy mały problem z połączeniem. Skya słyszysz mnie? – odwracam się do kamery.

- Tak, teraz już tak – odpowiadam, siląc się na uśmiech.

- Powiedz nam co takiego porabiałaś?

- Yyy… - Nie przygotowałam się. – Powiedzmy, że robiłam małe przemeblowanie.

Za plecami słyszę że ktoś wybuchł śmiechem. Stawiała bym, na Tarise.

- Och to wspaniale, kiedy wrócisz z turne koniecznie musi pokazać nam wyniki twojej pracy!

- Z chęcią…
***
Po krótkim wywiadzie, wszyscy jedziemy na stacje, gdzie jeszcze przez chwile muszę popatrzeć na tłum mieszkańców Dystryktu. Wszyscy włącznie zemną są jacyś niemrawi. Oni bo kazano im sterczeć na mrozie, ja bo to wszystko za bardzo przypomina mi to, co działo się w dniu Dożynek.

Przez chwile miałam nadzieje, że to uczucie zniknie gdy tylko zamkną się za mną drzwi wagony, ale nic bardziej mylnego. Wnętrze pociągu przypomina kolejne obrazy, które chciałam na zawsze wyprzeć z pamięci. To ten sam pociąg…

Ruszam korytarzem nie czekając na resztę. Słyszę jak ktoś mnie woła, ale ja już skręcam za róg, przechodząc obok wagonu restauracyjnego. Na końcu wąskiego korytarza widzę dwoje równoległych do siebie drzwi. Otwieram te po prawej. Tu też nic się nie zmieniło. Tylko że teraz, to ja nie jestem tą samą osobą, którą byłam wtedy. Blokuje drzwi i rzucam się na łóżko.
___________________________________________________
Mam nadzieje, że nie jest tragicznie, ale mam wrażenie, że wszam z wprawy. Czekam na opinie i jeszcze raz, przeprasza, że tyle to trwało.