poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 7

Resztę wieczoru spędzam w towarzystwie taty. Rozmawiamy o wszystkim. Pyta mnie o szkolenie, na co ja opowiadam mu, że idzie mi całkiem nieźle i przedstawiam plan Maxa. Ja natomiast chcę wiedzieć jak sobie radził przez te wszystkie lata w Kapitolu. Zmarnowaliśmy mnóstwo papieru, ale dowiedziałam się wielu rzeczy o jego codziennym życiu. Wiem na przykład, że przez te wszystkie lata zgłaszał się na ochotnika do obsługiwania Trybutów, bo miał nadzieje, że którejś osobie z naszego Dystryktu uda się przeżyć i przekaże on listy, jakie do nas napisał. Przeczytałam wszystkie, było ich kilkadziesiąt w każdym pisał jak bardzo nas kocha i tęskni.
Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Gdy się obudziłam była siódma rano, czyli została godzina do rozpoczęcia szkolenia. Powoli wstałam z łóżka i powlokłam się do łazienki. Szybki prysznic i zaraz jestem gotowa do wyjścia. Postanowiłam, że przez te ostatnie dni będę grzeczna. Wątpię czy mi się uda ale co szkodzi spróbować.
Podchodzę do drzwi, które znowu są na swoim miejscu, i wychodzę na korytarz. Jest pusty, więc kieruje się do jadalni. Tam z kolei są tylko Max i Rob. Max wita się zemną skinieniem głowy natomiast Rob zamierza się chyba ze mną podroczyć.
- Jak tam dzisiaj twoja główka złotko? – Pyta uśmiechnięty. Mam dziś naprawdę dobry humor, więc nie zwracam uwagi na kąśliwość tego pytania. Siadam za stołem i biorę się ze robienie kanapki.
- Wspaniale, za to twoje plamki trochę wypłowiały. – Mówię, wgryzając się w tosta z kremem orzechowym. – Chyba, że to miał być zamierzony efekt. – Kończę z pełnymi ustami. Mężczyzna prycha, bierze filiżankę z kawą i odchodzi. No cóż z mojego postanowienia, zostało fiasko, no trudno próbowałam.
- No weź, nie obrażaj się. Nie znam się na tutejszej modzie! – Wołam za nim trzęsąc się ze śmiechu. Kiedy odwracam się z powrotem do stołu napotykam karcący wzrok Maxa, ale zauważam że kąciki jego ust lekko drgają.
- To nieładnie wyśmiewać się z innych. – Upomina mnie próbując zachować poważny ton.
- Ale sam przyznaj że to było śmieszne. – Mentor nie wytrzymuje i zaczyna się śmiać.
- Można wiedzieć, co was tak rozśmieszyło? – Natychmiast się opanowuje słysząc z za pleców głos Jareda.
- O, witaj Jared. Właśnie rozmawialiśmy o Kapitolińskiej modzie. – Informuje go wesoło Max.
***
Reszta śniadania przebiega w ciszy. Za pięć Ósma zjeżdżamy na sale treningową. Zgodnie z zaleceniami instruktora kieruje się do arsenału z bronią żeby się upewnić czy jest tam bat. Tak jak podejrzewał Mentor, nie jest to najpopularniejsza broń, więc nie ma oddzielnego stanowiska do ćwiczeń tej dyscypliny. Nie dostrzegam go od razu, ale po paru minutach krążenia dostrzegam piękny skórzany bat wiszący na ścianie obok łuków.
- Czyż byś miała ochotę postrzelać? – Odwracam się szybko i widzę Nicolasa z Jedynkki
 - Tak, a co? – Pytam niepewnie.
- Nic, też miałem zamiar wybrać się na strzelnice, możemy poćwiczyć razem. – Informuje mnie chłopak z uśmiechem. Już otwierałam usta żeby uraczyć go jakimś złośliwym komentarzem, ale przypominam sobie plan Maxa. Nie wiem jak wyplątać się z tej niezręcznej sytuacji nie ujawniając, co zamierzałam. Przełykam swoją dumę i uśmiecham się.
- Nie, nie mam nic przeciwko. - Odwracam się, wybieram łuk i kołczan. Powolnym krokiem przechodzimy na stanowiska.
-Jestem Nicolas, ale możesz mówić mi Nick. – zagaj. Kiwam głową. Dlaczego ten idiota musi nazywać się jak mój mały braciszek?
– Skye - zapada niezręczna cisza, ale na szczęście dochodzimy już do stanowiska.
- Strzelałaś już? – Pyta.
- Nie, ale szybko się uczę – informuje z wyższością. Chłopak unosi jedną brew.
- No cóż, zobaczymy. Masz przed sobą najlepszego łucznika w Dystrykcie.
- No to zobaczymy.
Łucznictwo okazało się bardzo wciągające, a Nicolas na tyle głupi i przemądrzały, że do przerwy obiadowej dowiedziałam się wszystkiego o umiejętnościach zawodowców. Rex był doskonały w posługiwaniu się mieczem. Tatiana to prawdziwa gimnastyczka i dobra sprinterka, radzi sobie również z nożami. Karen natomiast dobrze walczy wręcz. Brian jest bardzo silny i świetnie posługuje się trójzębem, zresztą tak jak Patricia, która w dodatku miota oszczepami. Na sam koniec nieskromnie dodał, że chyba wpadł Karen w oko. Był naprawdę płytki. Po czterech godzinach miałam go dość, wiec zaczęłam się zastanawiać jak go uprzejmie spławić.
- Może usiądziesz nami? – Spytał, kiedy zmierzaliśmy do stołówki.
- Wiesz Tatiana za mną nie przepada może innym razem – uśmiecham się sztucznie jakby naprawdę było mi smutno i wchodzę pierwsza do pomieszczenia.
- Jest zazdrosna, nie zwracaj na nią uwagi.
- Nie, może jutro. Obiecałam Mentorowi, że dzisiaj nikogo nie będę drażnić.
- No dobra, to do zobaczenia później. – uśmiecha się szeroko i odchodzi do swojego stolika.
Nareszcie! Z porannego dobrego humoru niewiele zostało. Mam dość udawania kogoś, kim nie jestem. Nakładam sobie porządną porcje jakiegoś cienkiego placka z sosem pomidorowym, szynką i żółtym serem. Siadam przy tym samym stole, co wczoraj. Potrawa okazała się rewelacyjna.
Po jakichś dziesięciu minutach widzę, że Alan wstaje od swojego stolika i idzie w moją stronę. Z jego twarzy trudno cokolwiek wyczytać. Bez słowa odsuwa krzesło i siada naprzeciwko mnie. Jestem trochę zdziwiona jego zachowaniem, ale nie odzywam się pierwsza. Chłopak przygląda mi się przez chwile.
- Niezła z ciebie kłamczucha.
- O co ci chodzi?
- „Pracuje sama” Ta jasne. – parodiuje mój głos.
- A niby, w którym momencie kłamałam? – Pytam podniesionym głosem. Nie mam pojęcia, o co mu może chodzić.
- No przecież mówię, przyłączyłaś się do zawodowców!
- A o to ci chodzi - Wgryzam się w kolejny kawałek placka żeby dać sobie czas na przemyślenie odpowiedzi.
- Zdradziłaś swój Dystrykt.
Jak on śmie tak mówić? Nawet mnie nie zna? Przecież jeszcze się do nich nie przyłączyłam. Chociaż z drugiej strony mój trening z Nicolasem wyglądał lekko podejrzanie. Ale mimo to, to nie jest jego sprawa. Jestem wściekła. Kim on jest żeby mnie oceniać? Poza tym to tylko gra, żeby mieć łatwiejszy start. Jest naprawdę wkurzony, więc postanawiam wkurzyć go jeszcze bardziej. Jak się bawić to się bawić.
- Nic ci do tego.
Biorę swoją tace i wstaje. Idę prosto do stolika zawodowców, wszyscy oprócz Nicolasa so mocno zdziwieni, moim widokiem.
- Można? – Pytam. Zanim ktokolwiek zdąży coś powiedzieć Nik, zrywa się z miejsca i podsuwa krzesło z sąsiedniego stolika.
- Jasne. Wiedziałem, że zmienisz zdanie – mówi z uśmiechem.
- Czyli mamy rozumieć że zgadzasz się na moją propozycje – pyta formalnie Rex.
- Tak – odpowiadam zwięźle, siadając obok Nicolasa.
- A co cię skusiło do zmiany zdania – pyta zgryźliwie Tatiana.
- Intuicja – uśmiecham się do niej promiennie.
Zerknęłam przelotnie na stolik Alan żeby sprawdzić jego reakcje. Tak jak podejrzewałam jest czerwony jak burak i piorunuje mnie wzrokiem. Jestem z siebie zadowolona. Mi to nie zaszkodzi, a przynajmniej utarłam mu nosa. Posyłam mu wymowne spojrzenie i odwracam się do pozostałych.
Reszta posiłku ubiega mi na wysłuchiwaniu przechwałek. Zauważyłam, że Tatiana to typowa, zapatrzona w siebie blondynka. Natomiast Brian i Patricia są niezwykle wygadani, potrafią mówić o wszystkim, nawet o kolorze sznurowadeł. Byłam mocno zdziwiona, że przechwałki Nika na temat Karen okazały się prawdą, wystarczył jeden rzut oka na jej maślane oczka, kiedy ten zaczynał mówić. Wielką zagadką okazał się Rex, mimo że mówił dużo, nie zdradzał zbyt dużo informacji o sobie. Zazwyczaj wygłaszał drobne uwagi na temat tego i owego. Był strategiem. Wywnioskowałam to z jego opanowania, najpierw myślał potem robił. I to właśnie on, będzie najtrudniejszym przeciwnikiem. Zimna kalkulacja jest dużo gorsza od porywczego temperamentu.
Drugą część treningu również spędzam w ich gronie. Rex, Brian i Patricia postanawiają porzucać włóczniami, ponieważ sama chciałam zajrzeć na to stanowisko poszłam z nimi. Nie mogłam się jednak skupić na szkoleniu, cały czas miałam przed oczami wyraz twarzy Alana. Złość. Ale coś jeszcze. Smutek? Rozczarowani? To pierwsze łatwo zrozumieć, przemyślawszy to na chłodno doszłam do wniosku, że na jego miejscu zachowała bym się pewnie dużo gorzej. Nie mogę pojąć reszty ukrytych w nim emocji.
Kiedy przez przypadek wpadłam na stolik, doszłam do wniosku, że muszę przestać o nim myśleć. Za bardzo mnie to absorbuje. Dowodem na to może być między innymi fakt, że nie zauważyłam zniknięcia Trybutów z Czwórki. Co jest ze mną do cholery? Nigdy wcześniej nie miałam takich problemów.
- Co się dzieje Skya? – Spytał zdziwiony Rex.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi – odpowiadam obojętnie.
- Jesteś taka jakaś nie obecna. Ale trzeba przyznać, że jak na chodzące zombie masz całkiem niezłego cela.
- Na serio? – Kurcze, naprawdę odleciałam. Rzeczywiście wszystkie moje włócznie sterczą w tarczy i w dodatku prawie w samym sercu.
- No co z tobą? To przez Jedenastkę – chłopak nie zamierza się tak łatwo poddać.
- Nie – odpowiadam, chyba zbyt szybko. Rany, to aż tak widać?
-Tak? A mi się wydaję, że coś kręcisz – mówi nadal spokojnie, ale da się wyczuć subtelną groźbę w tym oskarżeniu. Muszę coś wykombinować.
- Okej, masz rację. Strasznie mnie ta parka wkurza – to nie kłamstwo, ale też nie do końca prawda.
- Jak chcesz to jak tylko zaczną się Igrzyska, możemy się nimi zająć – mówi uśmiechnięty. Źle się czuje z tym, że ich wkopuje, ale jak mam mu odmówić. Żeby zyskać trochę czasu ciskam kolejną włócznią, trafia prosto w środek, a ja wpadam na genialny pomysł.
- Nie. Chce się nimi zająć osobiście. Zwłaszcza tą walniętą rudą. – mój głos jest pewny i zdecydowany. Jestem zadowolona, że nie zdradza żadnych emocji. Tak się chyba by zachowywał wyrachowany zabójca, nie?
- A chłopak? Jest niezły, myślisz że dasz sobie rade z obydwojgiem naraz.
- Coś wymyśle – mówię przebiegle.
Jeszcze przez kilka minut miotam włóczniami. Rex informuje mnie, że wieczorem jest spotkanie z Mentorami na piętrze Jedynki, aby ustalić szczegółową strategie. Nie bardzo uśmiecha mi się spędzenie wieczoru w towarzystwie zawodowców zamiast z ojcem, ale chyba nie mam wyjścia.
Ostatnie godziny szkolenia spędzam na stanowisku jadalnych roślin. Nie znam większości gatunków roślin, które tam są, więc jestem prawie pewna, że trafie do nieznanego sobie środowiska. Zaglądam też na stanowisko opatrywania ran gdyż dowiedziałam się od instruktora surwiwalu że większość jadalnych roślin ma właściwości lecznicze. Arena może, więc być wielką apteką. Chociaż, co bardziej prawdopodobne, obstawiałabym jakiś gatunek lasu. Na stanowisku było dużo przykładów drzew, głównie liściastych.
Instruktor ( swoją drogą końcu dowiedziałam się jak ma na imię – Darren) oznajmia koniec szkolenia więc idę na górę powiadomić Maxsa i przygotować się do „Odprawy”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz