Dedykuje ten rozdział eMce, mojej pierwszej prawdziwej czytelniczce i lisicy, za to że widząc jej tempo pisania, motywowałam się do dalszej pracy. Jesteście najlepsze!!!
_________________________________________________________________________________
Jest późna noc. Mimo napięcia przyłapałam się już
kilkakrotnie na lekkich drzemkach. Już nie stroje, lecz na wpół leże, oparta o
wewnętrzną stronę Rogu. Brak zajęcia, połączony z bezustanny oczekiwaniem i
nasłuchiwanie działa na mnie nużąco. Powieki mi opadają, ale zdeterminowana,
ciągle ponownie je uchylam. Bezruch nigdy mi nie służył, zawsze osłabiał moją
koncentracje. Wole działać, jednak w tym przypadku, ruszenie w teren, w moim
przypadku było by lekkomyślne.
Znużona przenoszę na chwile wzrok na rozgwieżdżone niebo.
Jeżeli moje przypuszczenia są słuszne jest to ostatnia noc 62 Głodowych
Igrzysk. Jutro bariera powinna dotrzeć do skraju polany, a wtedy wszystko
będzie skończone.
A co jeślim się nie uda? W Dystrykcie prawie nic się nie
zmieni, ktoś tylko będzie musiał przejąć przypisane mi zajęcia. Nikt dotkliwie
nie odczuje mojej straty. Może Max, czasami o mnie pomyśli? Wydaje mi się, że w
jakiś sposób się zaprzyjaźniliśmy, ale skąd mam wiedzieć, czy po prostu nie
chciał być nieuprzejmy?
A tata? Znowu będzie sam. Już przeżywa żałobę po mamię, Jane,
Kylem i Nicku, chociaż nigdy nie miał okazji go zobaczyć. Może moja śmierć go
załamie, a w dodatku nie będzie nikogo, kto mógłby go pocieszyć, albo, chociaż
dzielić z nim cierpienie. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że postąpiłam
okrutnie dającemu złudną nadzieje wolność. Jeżeli nie przeżyje znów będzie
skazany na tyrańczą prace w Kapitolu. Muszę dać z siebie wszystko żeby do tego
nie dopuścić.
Poza tym mam jeszcze zobowiązanie, które muszę wypełnić. Nie
mogę go zawieść, poza tym, teraz ta mała dziewczynka z Jedenastego dystryktu,
jest sam. Nie ma nikogo, kto by się nią przejął. Poza tym jest taka sama jak ja
byłam. Teraz już nie wiem, co czułam do jej brata. Być może źle nazwałam
uczucia, które mną targały, ale tak czy inaczej nie był mi obojętny.
Ni z tego ni owego, zaczyna mnie nurtować pewna głupia, aczkolwiek
niedająca spokoju myśl. Gdybym zginęła to, kto by mnie pochował? Zawsze zajmuje
się tym najbliższa rodzina, albo ewentualnie przyjaciele. Taty zapewne nie
puszczono by z Kapitolu. Max może mógłby, ale pewnie będzie wtedy jeszcze w
Kapitolu. Więc kto? Chyba nie było jeszcze takiego przypadku żeby nie miał, kto
pochować trybuta. Być może moje ciało zostałoby spalone jak w przypadku
bezdomnych i włóczęgów, a prochy pochowane w zbiorowej mogile? Odpycham od
siebie te myśli, są dołujące, a poza tym i tak już nie będzie to miał dla mnie
żadnego znaczenia.
Na samym początku Igrzysk wszystko wydawało mi się dużo
prostsze. Sto razy łatwiejsze i przejrzyste. Nie miałam nic do stracenia.
Decyzja należała tylko ode mnie. Umrzeć i dać szanse komuś, kto naprawdę
zasługuje na życie, czy być samolubną i wygrać, pozostawiając za sobą stos
trupów, a resztę życia spędzić samotnie w luksusie z niekończącymi się
wyrzutami sumienia. Nie musiałam brać pod uwagę dobra nikogo innego. Z drugiej
strony jednak, nie chciałabym wrócić do tamtego stanu. Nie czuje się skrępowana
odpowiedzialnością za inne osoby. Wręcz przeciwnie, dodaje mi to sił. Daje
poczucie bezpieczeństwa nawet tu gdzie śmierć czyha na każdym kroku.
Przez minione dwa lata od śmierci mamy, za wszelką cenę
próbowałam pogrzebać w sobie wszystkie uczucia. Te dobre i te złe. W pewnym sensie
mi się to udało. Nie potrzebowała nikogo i nikt nie potrzebował mnie. Byłam niezależna,
ale za to pusta. Ten okres był ciągiem wydarzeń bez znaczenia, nie godnych
uwagi i jeżeli mam być ze sobą szczera niewiele z niego pamiętam. Jak by był
wczorajszym snem. Patrząc na moje życie z perspektywy, można stwierdzić, że w
kronice mojej historii brakuje kilku kartek. Coś jak bym na dwa lata przestała
istnieć, a potem znów się narodziła. Tak jakby to ludzie, na których ci zależy
i którym zależy na tobie, określają twoją wartość i twój cel.
Szelest. Ledwo słyszalny, niewiele różniący się od innych
odgłosów lasu, a jednak alarmujący, przerywa moje zadumanie. Ciało reaguje
szybciej niż mózg. Mięśnie się spinają i błyskawicznie staje na nogach w pełnej
gotowości. Wyciągam przed siebie miecz i rozwijam bat.
I nic. Wszystko jest takie samo jak było pięć, dziesięć, czy
piętnaście minut temu. Księżyc w pełni, oświetla mdławym światłem wszystko
dokoła. Świerszcze cykają, a las rzuca mroczne cienie na skraj polany. Chyba z tego
wszystkiego dostaje paranoi, ale lepiej dmuchać na zimne. Bezszelestnie skradam
się na skraj cienia u wlotu rogu i nasłuchuje. Nic niepokojącego nie słyszę.
Rozluźniam się nieco. Jestem leciutko zesztywniała od
długotrwałego siedzenia. Moje mięśnie wręcz śpiewają z zachwytu, że mogą się
rozruszać, a najbardziej chyba tyłek, bo boli jak jasna cholera. Perspektywa
krótkiego spacerku wydaje się kusząca, więc bez dłuższego zastanowienia
wychodzę z kryjówki. Robię kilka kroków i niedbale rozglądam się w boki.
Metaliczny brzęk i świst przecinanego powietrza z za pleców,
alarmują mnie o zagrożeniu. Reaguje instynktownie, rzucam się pędem do przodu i
po kilku krokach odwracam, wyciągając jednocześnie broń.
Jared stoi kilka metrów dalej z obnażonym mieczem,
skierowanym w moją stronę. Chciał mnie zaskoczyć od tyłu, ale mu się nie udało.
Widzę jak próbuje ukryć złość pod szyderczym uśmiechem. Na prawej stronie
twarzy dostrzegam długą ciemną szramę, biegnącą od lewej skroni, aż po
koniuszek brody. Mój bat dosięgną również ust, wykrzywiając je w trwały,
makabryczny grymas.
- Wesz miałem nadzieje, że się jeszcze spotkamy.
- A ja miałam nadzieje, że zdechniesz w męczarniach –
odparowuje.
- Uuu kiciuś pokazuje pazurki! – Woła, zbliżając się o krok.
W pierwszym odruch chce się cofnąć, ale był by to akt uległości. Duma mi na to
nie pozwala, więc spinam mięśnie i zostaje na miejscu.
- Sądząc po twojej twarzy już dawno ich posmakowałeś. –
Teatralnym gestem unosi lewą dłoń do twarzy i koniuszkami palców śledzi fakturę
blizny.
- To nic takiego- rzuca niedbale. - Kiedy wrócę do Kapitolu
pozbędę się tego.
- Albo, co bardziej prawdopodobne, nie wrócisz i twarz nie będzie
ci już potrzebna – mówię wesołym tonem, próbując coś wymyślić. On tylko
uśmiecha się nieznacznie.
- Takiej możliwości, nie biorę pod uwagę.
Uważnie obserwuje mowę jego ciała, jednak mimo to przegapiam
moment, w którym rusza do ataku. Szarżuje na mnie, zamachując się z całej siły
mieczem. Jest szybiki. Ledwo zdążam schylić się przed poziomym cięciem. Od razu
dostrzegam swój błąd, ale za nim zdążę go naprawić dostaje mocny kopniak z
kolana w szczękę. Ból jest oszałamiający. Głowa odskakuje mi do tyłu. Niewiem,
co się dzieje z moim ciałem, nogi uginają się pode mną, a przed oczami tańczą
mi czarne plamy. Czuje jak uderzam plecami o ziemie.
Głośny śmiech Jareda nieco mnie otrzeźwia. Musisz wstać,
nakazuje sobie w myślach. Nie jest to jednak takie proste, bo nie odczuwam
prawidłowo ciężaru mojego ciała. Nie potrafię nawet określić ile siły muszę
włożyć w podniesienia ręki. Powoli przewracam się na brzuch i pomagam sobie
rękami unieść się na kolana. Wzrok powoli wraca do normy, a odrętwienie z
kończyn znika.
Moje szczęście, nie trwa długo. W chwili, gdy ostatnia
plamka znika z przed moich oczu, chłopak znów mnie kopie, tym razem w brzuch. Z
ust wyrywa mi się zdławiony jęk. Nie mogę zaczerpnąć tchu. Upadam twarzą do ziemi.
Widzę przy twarzy ciężkie czarne buty. Unoszę wzrok, chłopak stoi na de mną z
mieczem wymierzonym w moją szyje.
- I co tylko na tyle cię stać? – Pyta i noga przewraca mnie
na plecy, następnie staje mi jedną stopą na klatce piersiowej. Nic nie
odpowiadam patrzę na niego gniewnie.
Chłopak z dezaprobatą kreci głową. Czubek miecza naciska na
bok mojej szyi. Piekący bul , a po chwili ciepła strużka krwi wsiąka w
kołnierzyk mojej kurtki. Jared odrzuca głowę do tyłu i się śmieje, jak
psychopata. To moja szansa. Lewym przedramieniem błyskawicznie uderzam w
ostrze, odsuwając je od mojej szyi, a prawą ręką wyjmuje z pochwy nóż i wbijam
mu go w udo, tuż po wyżej kolana. Słyszę wrzask i uścisk na moją klatkę
piersiową ustaje. Zrywam się na nogi.
Widzę jak Jared cofa się, próbując wyjąć ostrze. Rana
strasznie krwawi. To dobrze, utrata krwi powinna go, chociaż trochę osłabić.
Rozglądam się panicznie w poszukiwaniu bata i miecza. Dostrzegam je na ziemi za
chłopakiem. Wyciągam kolejne dwa noże, nie wygram nimi walki, ale może uda mi
się dostać do broni.
Ruszam na niego zanim zdąży się otrząsnąć z szoku. Nie
doceniłam go jednak, widząc że go atakuje, unosi miecz jedną ręką i bierze
zamach. Uchylam się, tym razem nie daje się zaskoczyć podcinam go i chłopak
ląduje na ziemi. Nie czekam, pędem ruszam do porzuconej borni. Po drodze chowam
noże, nie będą mi na razie potrzebne. Schylam się, a gdy ponownie je trzymam
czuje się dużo silniejsza.
Ktoś łapie mnie na ze włosy i podciąga do góry. Wykręcam się
do tyłu i tnę od dołu mieczem. Mój cios nie dosięga jednak celu, gdyż chłopak mnie
puszcza. Odskakuje na bezpieczną odległość.
Jard ciężko dyszy, uciskając miejsce gdzie go zraniłam. Chce
żeby zginą jak najszybciej. Musze pozbawić go broni. Biorę zamach i owijam bat wokół
miecza. Tym razem to chłopak mnie zaskoczył. W chwili, gdy mam zamiar wyrwać mu
miecz, on bierze go w obie ręce i szarpnięciem wyrywa mi bicz z ręki. Patrzę
jak moja broń leci daleko za Jareda. Nie mam czasu rozpaczać. Korzystając z
mojego zaskoczenia, chłopak przypuszcza atak.
Zasypuje mnie chaotycznym gradem ciosów. Mam spore problemy
z ich odparowywaniem, ponieważ mój przeciwnik mimo ran jest ode mnie dużo
silniejszy. W pewnym momencie, gdy staram się odeprzeć atak na moją lewą nogę,
nie zauważam, że Jared wyją nóż. Czuje
jak ostrze przecina mi policzek. Cofam się do tyłu i przykładam rękę do twarzy.
Gdy ją cofam, jest szkarłatna od krwi.
- Teraz jesteśmy kwita – syczy chłopak i ponownie rusza do
ataku.
Jestem wykończona walką. Nie dam już rady długo dopierać
ciosów. Muszę coś wymyślić. Jestem mniejsza, więc i szybsza, muszę to
wykorzystać. Wpadam na dość ryzykowny pomysł, ale jeśli się uda mogę to wygrać.
Wyjmuje nóż i ruszam wprost, na Jareda. Chłopak śmieje się
myśląc, że mój atak to przypływ desperacji. Jared szykuje się do miażdżącego
ciosu, ale zanim znajdę się w zasięgu jego broni, odbijam gwałtownie w lewo i
błyskawicznym ruchem rzucam nuż.
Tego się nie spodziewał. Z tej odległości nie mogłam
spudłować. Ostrze wbija się dokładnie w prawe ramie chłopaka. Szubko zbliżam
się do niego i jednym mocnym uderzeniem wytrącam mu miecz z osłabionej ręki. Chłopak
cofa się oszołomiony, ale muszę iść z ciosem. Kolejne głębokie cięcie przecina
jego klatkę piersiową.
Jared zatacza się kilka kroków do tyłu, lecz jego nogi nie
potrafią już utrzymać ciężaru ciała. Tym razem to on pada na kolana. Oddycham
ciężko przygotowując się do zadania ostatecznego ciosu. Widzę jak jego wzrok to traci, to odzyskuje
ostrość. Próbuje skupić na mnie wzrok.
- Mam nadzieje że spotkamy się w piekle – bełkocze ledwo
zrozumiale.
Z wrzaskiem wbijam ostrze w jego pierś. Światło w jego
oczach gaśnie, ale nie przynosi mi to ukojenia. On miał racje, jestem taka sama
jak on, nic nie wartym zabójcą.
Bum.
Wyszarpuje miecz, ciała Jareda, opada bezwładnie na ziemie.
Patrzę lekko zdezorientowana na szkarłatną plamę na jego plecach. Nie wiem,
czego się spodziewałam po jego śmierci. Ukojenia? Po czym? Nic strasznego mi
nie zrobił. Próbował tylko przeżyć za wszelką cenę. Tak jak ja. To tylko kolejna ofiara tych Igrzysk. Gdyby
nie one, nie miałabym powodu żeby go nienawidzić.
Zamykam oczy.
Nagle nie wiadomo skąd czuje na plecach ciężar. Ktoś nogami
oplata mi talie, a ramieniem nakrywa oczy i przydała mi do szyi nóż, usiłując
podciąć mi gardło. Reaguje instynktownie, wyprowadzam łokieć i uderzam
napastnika w bok. Uścisk nieco się rozluźnia, ale za to ostrze wrzyna się w
głęboko w skórę. Krztuszę się krwią. W
panice pochylam się do przodu i rękami próbuje dosięgnąć agresora. Udaje mi się
chwycić za materiał kurtki. Mocnym szarpniecie udaje mi się zrzucić napastnika,
a właściwie napastniczkę. Dziewczyna uderza plecami o ziemię, a broń wypada jej
z dłoni. Kopnięcie pozbywam się jej noża. Przykładam rękę do szyi, próbując
zatamować krwotok. Czuje pod palcami bąbelki powietrza. Mam problemy z
oddychaniem. Jeżeli szybko jej nie zabije sama umrę.
Staje nad nią i przykładam czubek miecza od szyi. Zamieram.
Gladys patrzy na mnie tymi samymi przerażonymi oczyma, co wtedy w Sali
Treningowe, tuż przed prezentacją umiejętności.
Jej jasno niebieskie oczy, schowane za grubymi okularami, wyrażają
mniemał prośbę, której nie mogę spełnić.
- Przepraszam – wyduszam, ledwo słyszalnym świszczącym
głosem
Zamykam oczy i wbijam ostrzę. Słyszę krótki okrzyk bólu,
który rani bardziej niż wszystko, czego doświadczyłam na arenie. Spod moich
powiek wypływa jedna samotna łza. W oddali rozlega się ostatni strzał z armaty.
- Panie i panowie! Mam zaszczyt przedstawić państwu
zwyciężczynie 62 Głodowych Igrzysk, Skya
Moore!
_________________________________________________________________________________
Ta ra ra ra ra. Tak oto zakończyłam arenę. Nie wiem czy fajnie, czy beznadziejnie, ale na nic lepszego nie było mnie stać:-)
Przed wami jeszcze jeden rozdział z tej części (pojawi się w przyszłą niedziele) i epilog który pojawi się w środę 1 października. A potem zapraszam na część Drugą!!! Już się kurcze nie mogę doczekać;-)
Żartujesz sobie, ten rozdział wymiata! Według mojego skromnego zdania to jeden z lepszych jakie napisałaś i mówię to szczerze :D Walka świetnie opisana i naprawdę fajnie przebiegała. Giń Jared, giń :P Już myślałam, że to koniec a tu jeszcze Gladys- tego nie przewidziałam jak i tego, że zdoła naciąć Skye, tym mnie rozwaliłaś, takiego zakończenia jeszcze nie było :D Zdziwiłam się przemyśleniami na początku, ale w pozytywny sposób, miały na prawdę dużo sensu.
OdpowiedzUsuńDruga część, ach już słyszę jej wołanie, nęci mnie swoją historią i kusi bohaterami :) ale już niedługo, dobrze, że jestem cierpliwa :P
Wielkie dzięki za dedykację!!! Ty też jesteś najlepsza :D
Jak zawszę weny życzę i niech los zawsze Ci sprzyja :D
Dzięki:-)
OdpowiedzUsuńNa początku to się tak jakoś zadumalam. Zaczęłam ostatnio przeglądać całą historię od nowa i wydało mi się że Skya jest jakaś taka zimna. Musiałam walćw nią trochę uczuć;-
A z ta Gladys to było tak że całkiem o niej zapomniałam, hi i tak ją tam wzięłam napisałam no i muszę przyznać że końcowy efekt mi się spodobał:-)
Ja też życzę ci aby los zawsze ci sprzyjał!
Jestem! Nie mam siły na komentowanie. Poprzedniczka wszystko wyraziła.
OdpowiedzUsuńI wiesz, co jest u mnie... możesz przeczytać...
Bomba już lecę!!!
UsuńMia, kochana, u mnie (ale bez ekscytacji, to tylko info, ale dla mnie bardzo ważne) :D
Usuń