niedziela, 21 września 2014

Rozdział 24

Dedykuje ten rozdział eMce, mojej pierwszej prawdziwej czytelniczce i lisicy, za to że widząc jej tempo pisania, motywowałam się do dalszej pracy. Jesteście najlepsze!!!
_________________________________________________________________________________

Jest późna noc. Mimo napięcia przyłapałam się już kilkakrotnie na lekkich drzemkach. Już nie stroje, lecz na wpół leże, oparta o wewnętrzną stronę Rogu. Brak zajęcia, połączony z bezustanny oczekiwaniem i nasłuchiwanie działa na mnie nużąco. Powieki mi opadają, ale zdeterminowana, ciągle ponownie je uchylam. Bezruch nigdy mi nie służył, zawsze osłabiał moją koncentracje. Wole działać, jednak w tym przypadku, ruszenie w teren, w moim przypadku było by lekkomyślne.

Znużona przenoszę na chwile wzrok na rozgwieżdżone niebo. Jeżeli moje przypuszczenia są słuszne jest to ostatnia noc 62 Głodowych Igrzysk. Jutro bariera powinna dotrzeć do skraju polany, a wtedy wszystko będzie skończone.

A co jeślim się nie uda? W Dystrykcie prawie nic się nie zmieni, ktoś tylko będzie musiał przejąć przypisane mi zajęcia. Nikt dotkliwie nie odczuje mojej straty. Może Max, czasami o mnie pomyśli? Wydaje mi się, że w jakiś sposób się zaprzyjaźniliśmy, ale skąd mam wiedzieć, czy po prostu nie chciał być nieuprzejmy?

A tata? Znowu będzie sam. Już przeżywa żałobę po mamię, Jane, Kylem i Nicku, chociaż nigdy nie miał okazji go zobaczyć. Może moja śmierć go załamie, a w dodatku nie będzie nikogo, kto mógłby go pocieszyć, albo, chociaż dzielić z nim cierpienie. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że postąpiłam okrutnie dającemu złudną nadzieje wolność. Jeżeli nie przeżyje znów będzie skazany na tyrańczą prace w Kapitolu. Muszę dać z siebie wszystko żeby do tego nie dopuścić.

Poza tym mam jeszcze zobowiązanie, które muszę wypełnić. Nie mogę go zawieść, poza tym, teraz ta mała dziewczynka z Jedenastego dystryktu, jest sam. Nie ma nikogo, kto by się nią przejął. Poza tym jest taka sama jak ja byłam. Teraz już nie wiem, co czułam do jej brata. Być może źle nazwałam uczucia, które mną targały, ale tak czy inaczej nie był mi obojętny.

Ni z tego ni owego, zaczyna mnie nurtować pewna głupia, aczkolwiek niedająca spokoju myśl. Gdybym zginęła to, kto by mnie pochował? Zawsze zajmuje się tym najbliższa rodzina, albo ewentualnie przyjaciele. Taty zapewne nie puszczono by z Kapitolu. Max może mógłby, ale pewnie będzie wtedy jeszcze w Kapitolu. Więc kto? Chyba nie było jeszcze takiego przypadku żeby nie miał, kto pochować trybuta. Być może moje ciało zostałoby spalone jak w przypadku bezdomnych i włóczęgów, a prochy pochowane w zbiorowej mogile? Odpycham od siebie te myśli, są dołujące, a poza tym i tak już nie będzie to miał dla mnie żadnego znaczenia.

Na samym początku Igrzysk wszystko wydawało mi się dużo prostsze. Sto razy łatwiejsze i przejrzyste. Nie miałam nic do stracenia. Decyzja należała tylko ode mnie. Umrzeć i dać szanse komuś, kto naprawdę zasługuje na życie, czy być samolubną i wygrać, pozostawiając za sobą stos trupów, a resztę życia spędzić samotnie w luksusie z niekończącymi się wyrzutami sumienia. Nie musiałam brać pod uwagę dobra nikogo innego. Z drugiej strony jednak, nie chciałabym wrócić do tamtego stanu. Nie czuje się skrępowana odpowiedzialnością za inne osoby. Wręcz przeciwnie, dodaje mi to sił. Daje poczucie bezpieczeństwa nawet tu gdzie śmierć czyha na każdym kroku.

Przez minione dwa lata od śmierci mamy, za wszelką cenę próbowałam pogrzebać w sobie wszystkie uczucia. Te dobre i te złe. W pewnym sensie mi się to udało. Nie potrzebowała nikogo i nikt nie potrzebował mnie. Byłam niezależna, ale za to pusta. Ten okres był ciągiem wydarzeń bez znaczenia, nie godnych uwagi i jeżeli mam być ze sobą szczera niewiele z niego pamiętam. Jak by był wczorajszym snem. Patrząc na moje życie z perspektywy, można stwierdzić, że w kronice mojej historii brakuje kilku kartek. Coś jak bym na dwa lata przestała istnieć, a potem znów się narodziła. Tak jakby to ludzie, na których ci zależy i którym zależy na tobie, określają twoją wartość i twój cel.

Szelest. Ledwo słyszalny, niewiele różniący się od innych odgłosów lasu, a jednak alarmujący, przerywa moje zadumanie. Ciało reaguje szybciej niż mózg. Mięśnie się spinają i błyskawicznie staje na nogach w pełnej gotowości. Wyciągam przed siebie miecz i rozwijam bat.

I nic. Wszystko jest takie samo jak było pięć, dziesięć, czy piętnaście minut temu. Księżyc w pełni, oświetla mdławym światłem wszystko dokoła. Świerszcze cykają, a las rzuca mroczne cienie na skraj polany. Chyba z tego wszystkiego dostaje paranoi, ale lepiej dmuchać na zimne. Bezszelestnie skradam się na skraj cienia u wlotu rogu i nasłuchuje. Nic niepokojącego nie słyszę.

Rozluźniam się nieco. Jestem leciutko zesztywniała od długotrwałego siedzenia. Moje mięśnie wręcz śpiewają z zachwytu, że mogą się rozruszać, a najbardziej chyba tyłek, bo boli jak jasna cholera. Perspektywa krótkiego spacerku wydaje się kusząca, więc bez dłuższego zastanowienia wychodzę z kryjówki. Robię kilka kroków i niedbale rozglądam się w boki.

Metaliczny brzęk i świst przecinanego powietrza z za pleców, alarmują mnie o zagrożeniu. Reaguje instynktownie, rzucam się pędem do przodu i po kilku krokach odwracam, wyciągając jednocześnie broń.

Jared stoi kilka metrów dalej z obnażonym mieczem, skierowanym w moją stronę. Chciał mnie zaskoczyć od tyłu, ale mu się nie udało. Widzę jak próbuje ukryć złość pod szyderczym uśmiechem. Na prawej stronie twarzy dostrzegam długą ciemną szramę, biegnącą od lewej skroni, aż po koniuszek brody. Mój bat dosięgną również ust, wykrzywiając je w trwały, makabryczny grymas.

- Wesz miałem nadzieje, że się jeszcze spotkamy.

- A ja miałam nadzieje, że zdechniesz w męczarniach – odparowuje.

- Uuu kiciuś pokazuje pazurki! – Woła, zbliżając się o krok. W pierwszym odruch chce się cofnąć, ale był by to akt uległości. Duma mi na to nie pozwala, więc spinam mięśnie i zostaje na miejscu.

- Sądząc po twojej twarzy już dawno ich posmakowałeś. – Teatralnym gestem unosi lewą dłoń do twarzy i koniuszkami palców śledzi fakturę blizny.

- To nic takiego- rzuca niedbale. - Kiedy wrócę do Kapitolu pozbędę się tego.

- Albo, co bardziej prawdopodobne, nie wrócisz i twarz nie będzie ci już potrzebna – mówię wesołym tonem, próbując coś wymyślić. On tylko uśmiecha się nieznacznie.

- Takiej możliwości, nie biorę pod uwagę.

Uważnie obserwuje mowę jego ciała, jednak mimo to przegapiam moment, w którym rusza do ataku. Szarżuje na mnie, zamachując się z całej siły mieczem. Jest szybiki. Ledwo zdążam schylić się przed poziomym cięciem. Od razu dostrzegam swój błąd, ale za nim zdążę go naprawić dostaje mocny kopniak z kolana w szczękę. Ból jest oszałamiający. Głowa odskakuje mi do tyłu. Niewiem, co się dzieje z moim ciałem, nogi uginają się pode mną, a przed oczami tańczą mi czarne plamy. Czuje jak uderzam plecami o ziemie.

Głośny śmiech Jareda nieco mnie otrzeźwia. Musisz wstać, nakazuje sobie w myślach. Nie jest to jednak takie proste, bo nie odczuwam prawidłowo ciężaru mojego ciała. Nie potrafię nawet określić ile siły muszę włożyć w podniesienia ręki. Powoli przewracam się na brzuch i pomagam sobie rękami unieść się na kolana. Wzrok powoli wraca do normy, a odrętwienie z kończyn znika.

Moje szczęście, nie trwa długo. W chwili, gdy ostatnia plamka znika z przed moich oczu, chłopak znów mnie kopie, tym razem w brzuch. Z ust wyrywa mi się zdławiony jęk. Nie mogę zaczerpnąć tchu. Upadam twarzą do ziemi. Widzę przy twarzy ciężkie czarne buty. Unoszę wzrok, chłopak stoi na de mną z mieczem wymierzonym w moją szyje.

- I co tylko na tyle cię stać? – Pyta i noga przewraca mnie na plecy, następnie staje mi jedną stopą na klatce piersiowej. Nic nie odpowiadam patrzę na niego gniewnie.

Chłopak z dezaprobatą kreci głową. Czubek miecza naciska na bok mojej szyi. Piekący bul , a po chwili ciepła strużka krwi wsiąka w kołnierzyk mojej kurtki. Jared odrzuca głowę do tyłu i się śmieje, jak psychopata. To moja szansa. Lewym przedramieniem błyskawicznie uderzam w ostrze, odsuwając je od mojej szyi, a prawą ręką wyjmuje z pochwy nóż i wbijam mu go w udo, tuż po wyżej kolana. Słyszę wrzask i uścisk na moją klatkę piersiową ustaje. Zrywam się na nogi.

Widzę jak Jared cofa się, próbując wyjąć ostrze. Rana strasznie krwawi. To dobrze, utrata krwi powinna go, chociaż trochę osłabić. Rozglądam się panicznie w poszukiwaniu bata i miecza. Dostrzegam je na ziemi za chłopakiem. Wyciągam kolejne dwa noże, nie wygram nimi walki, ale może uda mi się dostać do broni.

Ruszam na niego zanim zdąży się otrząsnąć z szoku. Nie doceniłam go jednak, widząc że go atakuje, unosi miecz jedną ręką i bierze zamach. Uchylam się, tym razem nie daje się zaskoczyć podcinam go i chłopak ląduje na ziemi. Nie czekam, pędem ruszam do porzuconej borni. Po drodze chowam noże, nie będą mi na razie potrzebne. Schylam się, a gdy ponownie je trzymam czuje się dużo silniejsza.

Ktoś łapie mnie na ze włosy i podciąga do góry. Wykręcam się do tyłu i tnę od dołu mieczem. Mój cios nie dosięga jednak celu, gdyż chłopak mnie puszcza. Odskakuje na bezpieczną odległość.

Jard ciężko dyszy, uciskając miejsce gdzie go zraniłam. Chce żeby zginą jak najszybciej. Musze pozbawić go broni. Biorę zamach i owijam bat wokół miecza. Tym razem to chłopak mnie zaskoczył. W chwili, gdy mam zamiar wyrwać mu miecz, on bierze go w obie ręce i szarpnięciem wyrywa mi bicz z ręki. Patrzę jak moja broń leci daleko za Jareda. Nie mam czasu rozpaczać. Korzystając z mojego zaskoczenia, chłopak przypuszcza atak.

Zasypuje mnie chaotycznym gradem ciosów. Mam spore problemy z ich odparowywaniem, ponieważ mój przeciwnik mimo ran jest ode mnie dużo silniejszy. W pewnym momencie, gdy staram się odeprzeć atak na moją lewą nogę, nie zauważam, że Jared wyją nóż.  Czuje jak ostrze przecina mi policzek. Cofam się do tyłu i przykładam rękę do twarzy. Gdy ją cofam, jest szkarłatna od krwi.

- Teraz jesteśmy kwita – syczy chłopak i ponownie rusza do ataku.

Jestem wykończona walką. Nie dam już rady długo dopierać ciosów. Muszę coś wymyślić. Jestem mniejsza, więc i szybsza, muszę to wykorzystać. Wpadam na dość ryzykowny pomysł, ale jeśli się uda mogę to wygrać.

Wyjmuje nóż i ruszam wprost, na Jareda. Chłopak śmieje się myśląc, że mój atak to przypływ desperacji. Jared szykuje się do miażdżącego ciosu, ale zanim znajdę się w zasięgu jego broni, odbijam gwałtownie w lewo i błyskawicznym ruchem rzucam nuż.

Tego się nie spodziewał. Z tej odległości nie mogłam spudłować. Ostrze wbija się dokładnie w prawe ramie chłopaka. Szubko zbliżam się do niego i jednym mocnym uderzeniem wytrącam mu miecz z osłabionej ręki. Chłopak cofa się oszołomiony, ale muszę iść z ciosem. Kolejne głębokie cięcie przecina jego klatkę piersiową.

Jared zatacza się kilka kroków do tyłu, lecz jego nogi nie potrafią już utrzymać ciężaru ciała. Tym razem to on pada na kolana. Oddycham ciężko przygotowując się do zadania ostatecznego ciosu.  Widzę jak jego wzrok to traci, to odzyskuje ostrość. Próbuje skupić na mnie wzrok.

- Mam nadzieje że spotkamy się w piekle – bełkocze ledwo zrozumiale.

Z wrzaskiem wbijam ostrze w jego pierś. Światło w jego oczach gaśnie, ale nie przynosi mi to ukojenia. On miał racje, jestem taka sama jak on, nic nie wartym zabójcą.

Bum.

Wyszarpuje miecz, ciała Jareda, opada bezwładnie na ziemie. Patrzę lekko zdezorientowana na szkarłatną plamę na jego plecach. Nie wiem, czego się spodziewałam po jego śmierci. Ukojenia? Po czym? Nic strasznego mi nie zrobił. Próbował tylko przeżyć za wszelką cenę. Tak jak ja.  To tylko kolejna ofiara tych Igrzysk. Gdyby nie one, nie miałabym powodu żeby go nienawidzić.

Zamykam oczy.

Nagle nie wiadomo skąd czuje na plecach ciężar. Ktoś nogami oplata mi talie, a ramieniem nakrywa oczy i przydała mi do szyi nóż, usiłując podciąć mi gardło. Reaguje instynktownie, wyprowadzam łokieć i uderzam napastnika w bok. Uścisk nieco się rozluźnia, ale za to ostrze wrzyna się w głęboko w skórę. Krztuszę się krwią.  W panice pochylam się do przodu i rękami próbuje dosięgnąć agresora. Udaje mi się chwycić za materiał kurtki. Mocnym szarpniecie udaje mi się zrzucić napastnika, a właściwie napastniczkę. Dziewczyna uderza plecami o ziemię, a broń wypada jej z dłoni. Kopnięcie pozbywam się jej noża. Przykładam rękę do szyi, próbując zatamować krwotok. Czuje pod palcami bąbelki powietrza. Mam problemy z oddychaniem. Jeżeli szybko jej nie zabije sama umrę. 

Staje nad nią i przykładam czubek miecza od szyi. Zamieram. Gladys patrzy na mnie tymi samymi przerażonymi oczyma, co wtedy w Sali Treningowe, tuż przed prezentacją umiejętności.  Jej jasno niebieskie oczy, schowane za grubymi okularami, wyrażają mniemał prośbę, której nie mogę spełnić.

- Przepraszam – wyduszam, ledwo słyszalnym świszczącym głosem

Zamykam oczy i wbijam ostrzę. Słyszę krótki okrzyk bólu, który rani bardziej niż wszystko, czego doświadczyłam na arenie. Spod moich powiek wypływa jedna samotna łza. W oddali rozlega się ostatni strzał z armaty.


- Panie i panowie! Mam zaszczyt przedstawić państwu zwyciężczynie 62 Głodowych Igrzysk, Skya 
Moore! 
_________________________________________________________________________________
Ta ra ra ra ra. Tak oto zakończyłam arenę. Nie wiem czy fajnie, czy beznadziejnie, ale na nic lepszego nie było mnie stać:-) 
Przed wami jeszcze jeden rozdział z tej części (pojawi się w przyszłą niedziele) i epilog który pojawi się w środę 1 października. A potem zapraszam na część Drugą!!! Już się kurcze nie mogę doczekać;-) 

5 komentarzy:

  1. Żartujesz sobie, ten rozdział wymiata! Według mojego skromnego zdania to jeden z lepszych jakie napisałaś i mówię to szczerze :D Walka świetnie opisana i naprawdę fajnie przebiegała. Giń Jared, giń :P Już myślałam, że to koniec a tu jeszcze Gladys- tego nie przewidziałam jak i tego, że zdoła naciąć Skye, tym mnie rozwaliłaś, takiego zakończenia jeszcze nie było :D Zdziwiłam się przemyśleniami na początku, ale w pozytywny sposób, miały na prawdę dużo sensu.

    Druga część, ach już słyszę jej wołanie, nęci mnie swoją historią i kusi bohaterami :) ale już niedługo, dobrze, że jestem cierpliwa :P

    Wielkie dzięki za dedykację!!! Ty też jesteś najlepsza :D

    Jak zawszę weny życzę i niech los zawsze Ci sprzyja :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki:-)
    Na początku to się tak jakoś zadumalam. Zaczęłam ostatnio przeglądać całą historię od nowa i wydało mi się że Skya jest jakaś taka zimna. Musiałam walćw nią trochę uczuć;-
    A z ta Gladys to było tak że całkiem o niej zapomniałam, hi i tak ją tam wzięłam napisałam no i muszę przyznać że końcowy efekt mi się spodobał:-)
    Ja też życzę ci aby los zawsze ci sprzyjał!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem! Nie mam siły na komentowanie. Poprzedniczka wszystko wyraziła.
    I wiesz, co jest u mnie... możesz przeczytać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mia, kochana, u mnie (ale bez ekscytacji, to tylko info, ale dla mnie bardzo ważne) :D

      Usuń