poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 9

- Mały stresie, co? – Zagaduje mnie Brian. Kilka minut temu do Sali Treningowej weszła Patricia. Z naszej grupy został tylko on i ja.
- Nie za bardzo – odpowiadam lekceważąco, chociaż w środku cała trzęsę się ze strachu.
- Serio, bo ja mam małego cykora – przyznaje się.
- Kto by pomyślał – mówię z przekąsem.  Alę rzeczywiście, jak na niego jest dość cichy.
- Brian Forgen zgłosi się do oceny indywidualnej – wywołuje go monotonny kobiecy głos.
- No pora na mnie – wstaje i uśmiecha się do mnie. – Powodzenia Skya – mówi na odchodne.
- Tobie też.
Gdy znika za drzwiami, nareszcie zostaje sama. Mam już opracowany plan na pokaz, ale głowę cały czas zaprząta mi Max. Chce go przeprosić za swoje wczorajsze zachowanie. Może rzeczywiście jestem dobrą aktorką? Skoro nawet on zwątpił w moje motywację przystąpienia do sojuszu z zawodowcami.
Odwracam się i przyglądam pozostałym Trybutom. Teraz każdego znam z imienia, wiem sporo o ich wadach i możliwościach. Przy stoliku obok siedzi Gladys z Piątki. Jest niziutka, siedzi zgarbiona i wpatruje się w swoje otwarte dłonie. Ciekawe, o czym myśli? Gdy tak się jej przyglądam nagle robi mi się jej żal. Nie wygląda na swój wiek, czyli 13 lat jak wiem z odprawy. Nie posiada też żadnych szczególnych umiejętności. Prawdopodobnie nie przeżyje za długo na arenie.
- Gladys Horke zgłosi się do oceny indywidualnej.
Dziewczyna zaciska pięści i zamyka oczy. Widzę jak bierze głęboki wdech i powoli wypuszcza powietrze przez usta. Nagle otwiera oczy i orientuje się, że jej się przyglądam, natychmiast ucieka wzrokiem i szybko wychodzi z sali. Jednak było za późno, zanim zdążyła odwrócić wzrok zdążyłam dostrzec paniczny strach. Czy to ja ją tak przerażam? Czy to przez Pokaz? Chyba nie chce wiedzieć.
Wracam do obserwowania sali, za stolikiem, przy którym przed chwilą siedziała dziewczyna widzę Alana i Vere. Rozmawiają ze sobą, chyba chłopak ją pociesza, bo lekko klepie dziewczynę po ramieniu. Na drugim końcu Sali dostrzegam Jareda, siedzi sam i coś piszę. Jestem bardzo ciekawa co, ale nie mama jak się tego dowiedzieć.
Resztę oczekiwania na swoją kolej, postanawiam poświęcić na budowanie zamku z plastikowych kubków, które wypatrzyłam. To dość absorbujące zajęcie. Nie zwracam uwagi na zdziwione spojrzenia rzucane mi przez innych Trybutów.
Bawienie się w konstruktora znudziło mi się po jakichś dwóch godzinach i potrzebowałam nowego zajęcia. Bardzo żałowałam, że nie mam kawałka papieru i czegoś od pisania, mogłabym wtedy po bazgrać sobie.
- Veronic Cadris.
No nareszcie! Jeszcze tylko Alan i wchodzę ja. Po zdenerwowaniu nie został nawet ślad, za bardzo się nudzę. Chce coś w końcu zrobić, nie lubię siedzieć bezczynnie.
- Poradzisz sobie, tylko pamiętaj, czego cie uczyłem – Alan udziela ostatnich rad zestresowanej Verze. – Spokojnie, to nic takiego.
- Łatwo ci mówić – uśmiecha się blado.
- No leć – chłopak lekko popycha ją w stronę drzwi. – Powodzenia.
- Powodzenia – mówi dziewczyna i odchodzi.
Wywołują Alana po około dziesięciu minutach, zanim wstaje od stolika przez chwile dziwnie mi się przygląda, następnie powoli wstaje i wychodzi. Jego pokaz trwa nieco dłużej, przynajmniej ze dwadzieścia minut.
- Skya Moore zgłosi się do oceny indywidualnej.
Wstaje, prostuje plecy i pewnym krokiem wchodzę do Sali. Nawet nie zaszczycam wzrokiem obserwujących mnie organizatorów. Szukam wzrokiem instruktora żeby przekazać mu, że będę potrzebować sześciu przeciwników do prezentacji umiejętności. Mężczyzna unosi jedną brew, ale nic nie mówiąc odchodzi, aby poprosić asystentów.
Podchodzę do składu broni i biorę piękny bat wykonany z ciemnej, elastycznej wołowej skóry. Jest naprawdę wspaniale wykonany i leży idealnie w mojej dłoni. Wykonuje szybki zamach w powietrze, po Sali rozchodzi się głośny trzask. Z zadowoloną miną idę na stanowisko walki w ręcz gdzie zgodnie z moją prośbą zgromadzili się asystenci. Każdy z nich ma inny rodzaj broni – noże, miecz, topór, oszczep, maczuga i łuk. Wszystko zrobione z nieznanego mi metalu, który jak się wczoraj dowiedziałam na odprawie nie powinien zrobić mi krzywdy. Staje około dziesięciu metrów od nich, są mocno zdziwieni wyborem mojej broni i chyba nie dają mi większych szans. Jeszcze zobaczymy.
Biorę głęboki wdech i oczyszczam umysł. Igrzyska, tata, Kapitol, Max, Jared i reszta z chodzą na dalszy plan. Liczy się tylko tu i teraz.
- Jestem gotowa.
Pierwszy atakuje mnie łuk, instruktor błyskawicznie naciąga cięciwę i wypuszcza strzałę w kierunku mojej klatki piersiowej. Spodziewałam się tego, więc bez większych problemów odbijam szybującą strzałem jednym machnięciem bata. Widzę, że pozostałym zrzedła mina i końcu zaczynają traktować mnie poważnie. Zanim zdążą się otrząsnąć, kolejnym trzaśnięciem bata wyrywam łuk z dłoni mężczyzny, bo to właśnie on stanowi dla mnie największe zagrożenie, odrzucam go daleko za siebie.  Asystenci otrząsają się i w moją stronę szybują jednocześnie nóż i oszczep. Podejmuje szybką decyzję i za pomocą bata przechwytuje w powietrzu nóż, owijając koniec bata o trzonek i ledwo uchylam się przed oszczepem. Czuje jak otarł się o moje włosy. To cud! Ale nie tracę czasu, bo widzę, że wszyscy ruszyli w moją stronę. Zwinnym ruchem nadgarstka podrzucam nóż i łapie go w powietrzu lewą ręką. Mężczyzna z mieczem dobiegłszy do mnie zamachuje się jedną ręką, ruszam w jego kierunku i kiedy ma zamiar zadać cios robię szybki zwrot i przemykam mu pod ramieniem, gdy jestem już za nim bez zastanowienia wbijam mu nóż w plecy. To dziwne nawet nie przebił materiału wyglądało to tak jakby ostrze zniknęło w rękojeści.
- Odpadasz – krzyczę i jednocześnie owijam bat wokół nadgarstka instruktora z maczugą. Ten krzyczy z bólu i wypuszcza swoją broń. Wtedy od tyłu za szyje łapią mnie czyjeś silne ręce. Nie mogę złapać tchu, na szczęście nie wypuściłam broni z ręki, więc trzonkiem noża no oślep uderzam do tyłu chcąc trafić w głowę napastnika. Trafiłam, bo dłonie rozluźniają uścisk. Szybko odwracam się, przy okazji pociągając na kolana instruktora, który trzymał maczugę. Za mną stoi ten asystent od łuku trzymając się za głowę, niema żadnej broni. Markuje skok w prawo, a nożem godzę go w brzuch. Nie tracąc czasu, ponownie napinam bat i posyłam ponownie na podłogę instruktora od maczugi, błyskawicznie do nie do podbiegam, odciągam mu głowę do tyłu i na niby podcinam gardło.
Trzech z głowy jeszcze trzech. Ta myśl przelatuje mi szybko przez głowę. Wstaje i próbuje rozeznać się w sytuacji. Została kobieta z nożami, jeżeli dobrze widzę trzema, mężczyzna z toporem i facet od oszczepu, który już straci. Pierwszą w kolejności trzeba się będzie zająć kobietą.
Instruktorzy postanawiają mnie osaczyć, nie mogę na to pozwolić. Postanawiam zaatakować pierwsza, oddala się szybko od mężczyzny z toporem, jednocześnie zbliżając się do kobiety. Widząc to instruktorka rzuca kolejnym nożem, niezbyt celnie, bo bez większych problemów robię unik. Zanim kobieta zdąży przełożyć nóż do prawej ręki. Biorę potężny zamach batem i owijam jej go o nadgarstek, słyszę rozdzierający wrzask i nieprzyjemne chrupnięcie złamanego nadgarstka. Kobieta pada na kolana, a ja rzucam nożem i trafiam ją pierś. Dlaczego nikt nie przerywa skoro zrobiłam jej krzywdę?
Nie mam zbyt wiele czasu na rozmyślania, bo kontem oka widzę, że dwóch pozostałych asystentów rzuca się na mnie. Jak mogę tylko najdelikatniej zwijam bat i aby dać sobie chwile czasy cofam się o kilka kroków.  Biorę kolejny zamach i tym razem podcinam instruktora z toporem. Mężczyzna upada na twarz.
Romie zwrot i rzucam się do porzuconych przez kobietę noży, gdy sięgam po jeden z nich ktoś mocno kopie mnie w brzuch. Z bólu nie mogę złapać tchu, przewalam się na plecy udając nieprzytomną. Instruktor od oszczepu pochyla się na de mną sądząc, że jestem zamroczona, jednak ja błyskawicznie prawą ręką łapie go za głowę, a lewą chwytam nóż i przykładam mu go do gardła. Chce mi się śmiać na widok jego zdziwionej miny.
- Odpadasz!
Odpycham go od siebie i chwytam upuszczony bat. Mężczyzna z toporem do tego czasu zdążył się już pozbierać. Stajemy naprzeciwko siebie. Lepiej by było gdyby to on zaatakował. Jak by usłyszawszy moją prośbę instruktor z dzikim rykiem rzuca się na mnie. Zanim jednak zdąży dobiec do mnie pada na kolana duszony moim batem. Topór wypada mu z ręki za ja z uśmiechem, coraz mocniej napinając bat, obchodzę go na około i stając za jego plecami markuje podcięcie gardła.
Nóż z brzękiem opada na podłogę, a więzy bata rozluźniają się. Mężczyzna zaczyna spazmatycznie oddychać.
Co ja zrobiłam?! ... Ja… nie… przecież… to … ale… jak… kiedy to się… to niemożliwe…. TO NIE JA!!! ... Nie jestem taka! … Nie jestem potworem! … Nie Jestem sadystą! ... Więc dlaczego sprawiło mi to taką przyjemność?! ... Nie! ... Nie! ... Nie! ... Ja nie chce taka być!
- Dziękujemy za pokaz panno Moore – woła jakiś męski głos z trybuny.
Nie wiem, co się zemną dzieje. Nieprzytomna odwracam się w stronę windy i odchodzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz