poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 10

Nie wiem jak znalazłam się w swoim pokoju. Droga z Sali Treningowej zlewa mi się teraz w jedną niewyraźną plamę kształtów i kolorów.
Wszystko, czego tak panicznie się bałam i starałam uciec, wraca do mnie ze zdwojoną siła. Zwierzęcy strach przed bólem i śmiercią. Najgorsze jednak jest obrzydzenie, jakie czuję do samej siebie. Myślałam, że nie mam szans. Myślałam, że moja pozycja, w tum gównie, jakim są igrzyska, to tylko łud szczęścia. Cała niechęć, odraza i obrzydzenie, jakie czułam względem zawodowców, wydaje mi się teraz bezsensowna. No, bo jak można nienawidzić człowieka za to, że jest bezwzględny mordercą skoro samemu ma się takie zapędy?
Tam na Sali kilka pięter niżej, nie myślałam o tym, że nóż, który trzymam w ręku nie zrobi drugiemu człowiekowi krzywdy. Dla mnie liczyło się tylko i wyłącznie to, żeby za wszelką cenę wyeliminować przeciwnika. Nagle zalewa mnie fala wspomnień, znów słyszę trzask łamanego nadgarstka.
Na samo wspomnienie tego dźwięku, skręca mnie w żołądku, biegnę do łazienki i wymiotuje. Moje ciało przechodzą spazmatyczne dreszcze, nie mam siły żeby się podnieść, więc opieram się o najbliższą ścianę i chowam głowę między kolana. Łzy skapują na błękitne płytki posadzki, chce przestać myśleć, zniknąć, uciec jak najdalej z tond.
Nie mam pojęcia ile tak siedzę, ale na pewno kilka godzin, bo światło wpadające przez uchylone drzwi powoli przygasa i zaczyna robić się ciemno. Postanawiam przenieść się na łóżko, kiedy wstaje czyje wyraźnie jak protestują moje mięśnie. Kiedy wchodzę do łóżka słyszę nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Skya, to ja Max, możemy porozmawiać? - nie odpowiadam, on i tak mnie nienawidzi. Pierwszy ode mnie zorientował się, że jestem taka jak oni. – Proszę, powiedz, chociaż co się stało – naciągam kołdrę na głowę jak gdyby to miało by mię odgrodzić od człowieka za ścianą. – Skya, jesteś tam? – jego głos jest przepełniony współczuciem, ale ja na nie, nie zasługuje. – Mam wezwać twojego tatę?
-NIE! – wołam przez łzy. Nie chce żeby widział tego potwora, jaki we mnie jest.
- Wiec otwórz i porozmawiaj zemną – to prosty, lecz skuteczny szantaż. Wstaje i bez słowa otwieram drzwi. – Wszyto w porządku? Co się stało? – nie mogę znieść jego wyrazu twarzy, odwracam głowę i wpuszczam go do środka.
Siadam na fotelu przy oknie, podkurczam kolan i obejmuje je rękoma. Mentor siada naprzeciwko mnie i przygląda się. W pewnej chwili kontem oka widzę, że wyciąga rękę i chce położyć mi ją na ramieniu w geście pocieszenia, ale uchylam się spod jego dotyku. Widząc moją niechęć kapituluje i splata ręce na kolanach. Nie zasługuje na pocieszenie, po tym wszystkim, co dziś się wydarzyło nie mam już najmniejszych wątpliwości, że wkrótce zostanę morderczynią.
- Aż tak źle poszło? – pyta po dłuższej chwili. W końcu nie wytrzymuje i wybucham.
- Nie! Właśnie o to chodzi, że poszło cholernie dobrze! Tak dobrze, że złamałam rękę instruktorce! Tak dobrze, że stałam się taka jak oni! Tak dobrze, że właściwie mogłam ich tam wszystkich wymordować i wcale by mnie to nie obeszło, bo jestem potworem! Słyszysz potworem! – robię pauzę żeby się opanować i zaczerpnąć tchu. – Wiesz co, miałeś rację. To nawet śmieszne, że poznałeś się na mnie szybciej niż ja sama zdołałam się połapać – kończę cichym szeptem i przecieram oczy z natrętnych łez.
Max chyba nie wie, co powiedzieć. Nie dziwie mu się, w końcu udowodniłam dosadnie, że jego wczorajsze przypuszczenia są słuszne. Nie wiem, po co tu jeszcze siedzi, żadne z nas się nie rusza ja siedzę zapatrzona w kolorowe reklamy za oknem a on wpatruje się w dywan.
- Widziałaś kiedyś moje igrzyska? – pyta po kilku minutach, nie uzyskawszy żadnej reakcji z mojej strony kontynuuje. – To były 41 Głodowe Igrzyska, kiedy mnie wylosowali miałem osiemnaście lat. Nikt nie dawał mi większych szans, nie zabłysnąłem ani strojem, ani oceną z prezentacji ani wywiadem, byłem niewidzialny. Kiedy trafiliśmy na arenę okazało się, że będziemy walczyć na kamiennej pustyni. Żadnych roślin, ani wody, nic tylko skały jak okiem sięgnąć. To były naprawdę krótkie Igrzyska, jedne z tych, które uchodzą za nieudane. Trybuci padali kolejno z odwodnienia i chłodu – nagle ucichł pogrążony we wspomnieniach, po paru chwilach nie wytrzymałam i odwróciłam się w jego stronę. Siedział lekko przygarbiony i wpatrywał się pustym wzrokiem w jeden z obrazów wiszących na ścianie. Nagle jak by coś się w nim odblokowało, podjął urwaną historie jak gdyby nigdy nic. – Zawiązałem sojusz z chłopakiem z Siódmego Dystryktu, nazywał się Walter. Był bardzo miły, miał tylko czternaście lat, ale naprawdę go polubiłem – Max znów przerwał po wyrazie jego twarzy było widać, że nadal bardzo to wszystko przeżywa. - Nasz sojusz przetrwał prawie do końca, zostaliśmy tylko my dwaj i Reid, jeden z Zawodowców. Organizatorzy zagonili nas w taki wąski  kanion. Nas było dwóch, więc zakatowaliśmy go pierwsi. Nigdy wcześniej nie zabiłem człowieka, do tej pory udało nam się unikać bezpośrednich starć. Kiedy się szamotaliśmy uderzyłam mi do głowy jedna myśl, że jeżeli go zabijemy to ja będę musiał zabić Walta. Przeraziłem się na samą myśl o tym, ale jakiś głos w mojej głowie szeptał mi żebym zostawił przyjaciela na pastwę zawodowca. Tak też zrobiłem. Gdy tylko odstąpiłem od walki Reid pchną go na skałę, ten upadł uderzając głową o wystający głaz i już nie wstał. Ja natomiast zaszedłem zawodowca od tyłu i wbiłem mu sztylet w plecy – nieoczekiwanie Max przeniósł wzrok na mnie. – Nigdy nie zapomnę tych pustych oczu Waltera, śnią mi się prawie każdej nocy.
Nie wiem, co mam mu powiedzieć. Odkąd pamiętam, uważałam tego człowieka za spokojnego statecznego człowieka z kochającą żoną i dwójką dzieci. Patrząc na niego na ulicy nigdy bym nawet nie pomyślała, że był by wstanie kogokolwiek zabić.
- Kiedy wróciłem do domu chciałem się zabić, brzydziłem się sobą. Pomogła mi moja, wtedy jeszcze przyjaciółka Heidi. Przychodziła do mnie codziennie, próbowała ze mną rozmawiać, ale z porządku nie chciałem jej słuchać, nie zniechęciło jej to, po kilku miesiącach przełamałem się i opowiedziałem jej wszystko, tak jak ja to widziałem. Pomogła zrozumieć mi wiele rzeczy, chociaż nigdy do końca nie przestałem się obwiniać za śmierć Walta. Te wszystkie godziny wspólnego milczenia i rozmów bardzo nas do siebie zbliżyły. Po jakichś dwóch latach się pobraliśmy, ale nie to jest tu najważniejsze. Musisz zapamiętać jedną rzecz, nie jesteś zła. Nie jesteś potworem tylko, dlatego że walczysz o swoje życie. Potworami są ci, którzy zmuszają cie do tego zachowania. To oni ponoszą, winę za to, co się stanie na arenie, ty jesteś tylko narzędziem w ich rekach i nic nie możesz z tym zrobić. Nikt nie może – dodał smutno.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
- Bo widzę jak to przeżywasz – mówi stanowczo – a za dwa dni staniesz na arenie i będziesz musiała zabijać. Tam nie będziesz mogła pozwolić sobie na wyżyty sumienia, jeżeli chcesz stamtąd wrócić musisz zapomnieć, że to niewinni ludzie, myśl tylko o tym, że każda ofiara przybliża cię do końca tego piekła.
- Chyba nie potrafię – przyznaje słabo.
- No to się poddaj i daj szanse innym. Tylko sama musisz powiedzieć o tym ojcu, idź i powiedz mu, że jego córka, jedyna rodzina jaka mu pozostała niema siły żeby zawalczyć o swoje życie – kończy niemal krzycząc. Po tych słowach wstaje. – Jeżeli cie to interesuje za jakieś dziesięć minut będą podawać wyniki Pokazów Indywidualnych. Rzuca nie patrząc na mnie i wychodzi.

***
Nie poddam się, z tą myślą idę do salonu. Gdybym była sama prawdopodobnie w tej chwili leżała bym pod łóżkiem zwinięta w kolkę i czekała na wyrok, ale nie jestem sama mam tatę. To on da mi siłę do działania, kiedy to się wreszcie skończy i o ile jakimś cudem uda mi się wygrać zabiorę go z tond. Wszystko się ułoży, może nie tak jak to bym sobie wymarzyła, ale skoro już zdarzył się cud nie można wymagać żeby był idealny. Skoro, aby go odzyskać będę musiała zabić, to trudno. Teraz, kiedy spojrzałam na to wszystko z innej perspektywy, jestem gotowa ponieść taką cenę.
Pewnym krokiem wchodzę do salonu i siadam na fotelu. Moje wejście obeszło się bez echa bo właśnie pojawiło się zdjęcie i wyniki Taiany, otrzymała wynik dziewięć. Trzeba przyznać, że całkiem przyzwoicie jej poszło, w końcu zabrakło jej Trzech punktów do maximum.
- Nicolas Gord – jego zdjęcie pojawia się na ekranie, a po chwili obok pojawia się liczba dziewięć.
- A pora na Dystrykt Drugi i Karen Morison– dziewczyna dostała ósemkę.
- Rex Fruner – jego wynik mnie nie zaskoczył, dostał dziesiątkę.
Patricia i Brian dostali po dziewiątce. Wyniki kolejnych Trybutów nie odbiegały zbytnio od prognozowań Mentorów Zawodowców. Jodi, Scott, Sally, Todd, Stanley, Peeter i Kristin dostali od sześciu do ośmiu punktów. Reszta dostawała noty po niżej pięciu, Gladys dziewczyna z Piątki, którą się przestraszyła, kiedy ją obserwowałam przed pokazem dostała tylko trzy punkty. Vera dostała piątkę, całkiem niezły wynik, jak na kogoś, komu nikt nie dawał żadnych szans.
- Alan Norkens.
Jestem bardzo ciekawa jego noty. Wynik jest dla mnie zaskoczeniem po mimo tego, co mówił Nick. Dostał dziewiątkę.
- Skya Moore.
Spinam mięśnie, na ekranie pojawia się moja twarz, po paru sekundach zwyczajowego napięcia, pojawia się wielka migocząca dziesiątka. Dziesięć! Tyle samo, co najlepszy z zawodowców. Nie wiem czy spodziewałam się takiego wyniku, chyba w głębi ducha miałam nadzieję, że będzie wysoki. Jestem bardzo zadowolona, po tym jak postanowiłam zawalczyć i na czas Igrzysk wyzbyć się wszelkich skrupułów, dziesiątka z prezentacji powinna mi bardzo pomóc. To nawet dziwne jak dziecięca zabawa i później ulubione zajęcie w pracy przerodziło się w broń. Nie pamiętam już kiedy pierwszy raz wzięłam bat do ręki, teraz czuje się z nim jak by był przedłużeniem mojej reki. Głos Claudiusa Templlsmiths sprowadza mnie na ziemi.
- Jared Golwind - on z kolei dostaje siódemkę. Sądząc po jego minie liczył na więcej.
Denis i Susan z dwunastki dostali kolejno piątkę i czwórę.  Kiedy prowadzący kończą podawać oceny rozpoczyna się debata pseudo ekspertów, którzy maja wytypować faworytów. Nie jestem tym szczególnie zainteresowana, dzięki zawodowcom posiadam większą wiedzę na temat trybutów niż ci niby naukowców.
Mentor poinformował nas, że jutro do godziny czternastej on i Rob, będą przygotowywać nas do prezentacji, a potem zajmą się nami styliści. Ja o ósmej rano miałam w swoim pokoju uczyć się z Robem jakiejś prezencji, a od jedenastej z Maxem czegoś tam jeszcze, nie dosłyszałam jak to określił.
Postanawiam resztę wieczoru spędzić w towarzystwie taty. Zanim wyszłam z salonu posłałam jeszcze Maxowi, niepewny uśmiech, aby dać mu znać, że wzięłam sobie jego słowa do serca i nie poddam się bez walki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz