poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 5

Budzę się w środku nocy, bolą mnie wszystkie mięśnie. Zasnęłam w kostiumie. Wstaje, wybieram pierwszą lepszą piżamę z elektronicznej garderoby i idę do łazienki. Przelotnie spoglądam w lustro. Wyglądam okropnie, mam podpuchnięte czerwone oczy i smugi czarnego makijażu na całej twarzy, a moje włosy to jeden wielki kołtun. Wchodzę pod prysznic, szybko myje i susze, wkładam piżamę.
Najchętniej wróciłabym do łóżka, ale jestem potwornie głodna. Nie mam najmniejszej ochoty iść do kuchni. Boje się natknąć na pewne osoby. W rogu pokoju dostrzegam urządzenie, którego nie było w pociągu, kierowana ciekawością podchodzę do niego. Jakby na moje życzenie urządzenie okazuje się Elektronicznym Kelnerem. Wystarczy powiedzieć do mikrofonu nazwę potrawy z ogromnego menu, a za kilka minut potrawa pojawia się pokoju.
Zamawiam makaron z sosem pomidorowym oraz jakimś mięsem i dwie szklanki soku jabłkowego. Gdy potrawy pojawiają się w okienku cały pokój wypełnia apetyczny zapach. Szybko pochłaniam jedzenie. Nie wiem, co zrobić z naczyniami, więc odstawiam je powrotem na wysuwaną półkę. Jestem wykończona. Kładę się na łóżko, ale sen nie nadchodzi.
Głowę zaprząta mi obraz ojca. Zmienił się, wygląda na dużo starszego niż w moich wspomnieniach i jego włosy posiwiały. Najbardziej wryły mi się w pamięć jego usta i ich specyficzne ułożenie. „ Awoskowie są pozbawiani języków, aby już nigdy nie mogli złorzeczyć przeciwko Kapitolowi” przypominam sobie słowa mojej nauczycielki.
Zakrywam głowę poduszką chce od tego uciec. Dlaczego teraz musiałam go odnaleźć? Idę na śmierć, może los chciał żebym mu wybaczyła? Chce się od tego oderwać przestać myśleć.
Po godzinie wiercenia się na łóżku wpadam na pewien pomysł. Przypominam sobie Mentorów Dwunastego i Jedenastego Dystryktu. Zawsze, gdy ich pokazują ledwo trzymają się na nogach, są kompletnie pijani. Wstaje i podchodzę do Elektronicznego Kelnera. Skoro oni mogą to ja też. Odnajduje w menu alkohole i zamawiam pierwszy z listy. Z początku miałam pewne wątpliwości, czy Trybutom można pić, ale po chwili pojawia się butelka z przezroczystym płynem i literatka. Wracam do łóżka, odkręcam butelkę i biorę spory łyk ognistego płynu. Zakrztusiłam się, ale natrętne myśli schodzą na drugi plan, więc pije dalej.
***
- Otwierać!!!
„ Zamknij się człowieku”. Leże w swoim łóżku ledwo żywa. Głowa mi pęka, gdy tyko nią poruszę. Od dwóch godzin, różne osoby karzą mi wstać, ale nie mam takiego zamiaru. Wstanę dopiero wtedy, gdy będę musiała wejść na ta cholerną arenę. Mam w nosie szkolenie, Igrzyska, chce żeby dali mi wreszcie spokój.
– Otwierać, bo wejdziemy siłą!!!
- Wal się człowieku!!! – wrzeszczę w stronę drzwi.
Przez pewien czas nic się nie dzieje, już mam nadzieje, że sobie poszli. Nagle słyszę łoskot łamanego drewna. Zrywam się gwałtownie, co skutkuje kolejną falą tępego bólu. Okazało się, że to dwóch Strażników Pokoju wyłamało drzwi do mojego pokoju. Chyba przesadziłam.
– Wstawaj! – krzyczy jeden z nich.
– Dobra, dobra tylko już się nie drzyj. - Powoli wstaje z łóżka, słyszę odgłos tłuczonego szkła, spoglądam na podłogę i dostrzegam resztki butelkę. Trochę kręci mi się w głowie i powoli zbiera na wymioty.
– Zakładaj to i idziemy – drugi Strażnik rzuca we mnie ciemnoszarym zawiniątkiem ubrań.
– A jak nie pójdę? – Pytam od niechcenia, na co słyszę odgłos odbezpieczanych pistoletów. – Dobra, dobra tak tylko pytałam - mówię znudzonym głosem, chociaż wiem że i tak nie mogą mnie zabić, nie teraz przecież jestem im potrzebna. Zabić nie, ale są rożne sposoby, aby uprzykrzyć człowiekowi życie. Wiem to z doświadczenia.
Idę do łazienki, szybko przemywam twarz czeszę się i przebieram, bo nie chce żeby te osiłki wyważyły mi i te drzwi. Kiedy wychodzę, karzą mi iść przodem, więc wychodzę na korytarz i wedle wskazówek kieruje się prosto do windy. W salonie widzę czerwonego ze złości Roba.
– Skye, co ty najlepszego wyprawiasz trening zaczął się 15 minut temu – krzyczy.
– Możesz odrobinę ciszej głowa mi pęka.
– Co ty sobie wyobrażałaś – śmieszy mnie ten jego protekcjonalny to. Nie mam najmniejszej ochoty z nim dyskutować, więc nie zwracam na niego uwagi.
W asyście strażników wsiadam do windy. Robowi na szczęście nie pozwalają jechać zemną. Jeden z mężczyzn naciska przycisk, którego wczoraj na 100% tam nie było. Zjeżdżamy windą na sam duł. Kiedy winda się otwiera widzę, ogromne pomieszczenie, podzielone na różne sektory. Każdy do ćwiczenia innej umiejętności. Na środku Sali stoi wysoki dobrze zbudowany mężczyzna, na oko trzydzieści parę lat, a wokół niego ustawieni są Trybuci. Wszyscy oprócz instruktora odwracają się w moją stronę. Któryś ze strażników brutalnie, wypycha mnie na zewnątrz.
– Dzięki, inaczej bym się zgubiła! -krzyczę na strażników. Drzwi się zamykają. Spoglądam w stronę reszty. Wszyscy bez wyjątku się mi przyglądają. – Wielka mi sensacja, nie macie co robić?
Jestem naprawdę wkurzona, głowa mi pęka, a teraz jeszcze będę musiała spędzić cały dzień z ludźmi, którzy chcą mnie zabić. Najchętniej poszłabym spać, ale tu na pewno nie zasnę. Nie podchodzę do reszty żeby wysłuchać końcówki regulaminu Sali Treningowej. Siadam pod ścianą i bez większego zainteresowania przyglądam się sali. Moją uwagę przykuwa swego rodzaju balkon, widzę na nim kilkanaście osób, które siedzą w zamszowych czerwonych fotelach i przeglądają się wydarzeniom rozgrywanym na dole. Ciekawe, kim oni są? Może jednak należało posłuchać tego, co mówił trener. Gdy to sobie uświadamiam Trybuci jak na jakąś komendę rozchodzą się po stanowiskach. Za późno, myślę z rezygnacją.
Nie wiem, co mam robić, więc z początku przyglądam się innym. Chyba niema jakiegoś porządku w wyborze stanowisk. Zawodowcy od razu poszli do stanowiska z bronią, inni wybierają mniej brutalne umiejętności takie jak maskowanie, rozniecanie ognia, wiązanie węzłów, rozpoznawanie roślin i tym podobne. Wstaje, niema co marnować czasu, przecież każda z tych czynności może uratować mi życie.
Przechodzę na drugi koniec pomieszczenia przyglądając się stanowiskom. Prawie każde jest zajęte, w końcu na moje szczęści Trybutce z Trójki znudziło się szybko wiązanie węzłów i opuściła stanowisko. Podeszłam do stanowiska i przez następną godzinę wiązałam węzły. Szło mi dość sprawni, po jakichś 30 minutach instruktor zaczął mnie uczyć zastawiania kilku pułapek na drobne zwierzęta. Właśnie kończyłam jedną z nich, kiedy uwagę instruktora przykuło coś za moimi plecami.
– W czym mogę pomóc? – Pyta mężczyzna.
– Ja właściwie przyszedłem pogadać ze Skye - odwróciłam się i zobaczyłam Alana stojącego zamkną.
– Czego chcesz? – Pytam walcząc z kolejną falą mdłości.
– Spytać czy zmieniłaś może zdanie?
– Nie, nie zmieniłam i z całą pewnością nie zmienię – wracam do robienia pułapki, ale mój żołądek nie pozwala mi się na niej skupić.
– W takim razie, jeżeli nie masz nic przeciwko chciałbym zawiązać kilka węzłów – oznajmia i podchodzi do instruktora.
– A jeśli mam?
– To trudno - szczerzy się.
Jego uśmiech dziwnie na mnie działa, mąci mi w głowi się. Porzucam na wpół przygotowaną pułapkę i odchodzę do stanowiska. Uderza mnie kolejna fala mdłości. Co się zemną dzieje? To pewnie przez alkohol, tłumacze sobie. Nie mogę tu zwymiotować, wyjdę na mięczaka. Po kilku minutach wolnego spacerku udaje mi się uspokoić żołądek.
Dostrzegam, że właśnie zwolniło się stanowisko do miotania nożami, nareszcie będę mogła się wyżyć. Do przerwy obiadowej uczę się rzucania nożami. Jak obciążać czubek noża. Jak rozpoznać jego wyważenie. Jak najlepiej rzucać i tak dalej. Jednak mimo wyrozumiałego i metodycznego instruktora tylko, co drugi nuż trafia w tarczę i to w dodatku na jej obrzeża. nigdy chyba nie będę w tym dobra ale zawsze to jakaś broń.
Gdy rozbrzmiewa gong zostajemy wysłani do sąsiedniego pomieszczenia gdzie ustawionych zostało dwanaście sporych okrągłych stolików, a przy ścianie na wózkach rozstawiono wszelkiego rodzaju jedzenie. Nie jestem głodna, a na sam zapach jedzenia robi mi się niedobrze. Przyrzekam sobie w duchu, że już nigdy nie wezmę do ust alkoholu. Chwila zapomnienia nie jest warta takich męczarni, jakie w obecnej chwili przechodzi moja głowa i żołądek.
Czekam na swoją kolej i biorę dla siebie tylko serek truskawkowy, razową bułkę i kartonik soku. Szukam wzrokiem pustego stolika i znajduje go w rogu sali, idę tam i siadam. Zawodowcy siedli przy jednym stoliku, chyba dobrze się bawią, bo co chwile wybuchają głośnym śmiechem. Bez większego zainteresowania skubie bułkę, nie zauważam, kiedy ktoś do mnie podchodzi.
– Można? – Nie muszę podnosić głowy żeby wiedzieć kto to. Tym razem poznaje go po głosie.
– Nie. – Słyszę odgłos odsuwanego krzesła. – Ogłuchłeś?
– Nie, ale uznałem, że przyda ci się towarzystwo, siadaj Vera. – Unoszę głowę i widzę jak dziewczyna, podsuwa sobie krzesełko z sąsiedniego stolika. – To jest Vera przyjaciółka mojej siostry. Vera to jest Skye – przedstawia nas sobie Alan.
– Miła mi cię poznać – dziewczyna wyciąga do mnie rękę.
Patrzę na nią tępo i zastanawiam się czy wygonią mnie, jeżeli teraz wrócę na sale treningową. Pewnie tak, nie chce kolejnej zwady ze Strażnikami Pokoju, więc zostaje na miejscu. Wracam do skubania bułki.
– Uważaj, bo cię ugryzie – żartuje Alan. Uraża Vera cofa rękę. – Nie przejmuj się, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, próbowała nieudolnie zamordować bogu ducha winnych przechodniów.
– Naprawdę? – Ożywia się dziewczyna.
– Tak, to niebezpieczna sadystka. – Oboje się śmieją.
– Ja tu ciągle jestem - przypominam wesołej parce.
– No przecież wiemy, próbuje tylko poprawić ci humor.
– Skoro tak to odejdź - odgryzam się.
– Dlaczego? - Pyta wesoło.
– Bo łeb mi pęka – mówię zirytowana.
– To coś ty robiła? – Pyta Vera.
– Piłam.
– Sok? – Pyta zdziwiona dziewczyna. Ona naprawdę jest jakaś nienormalna.
– Tak, z sfermentowanych jabłek – cedzę ironicznie.
– Alkohol? – Postanawiam ich ignorować.
– Łał, ty naprawdę jesteś wariatką – mówi rozbawiony Alan.
– I dobrze mi z tym – odpowiadam całkiem poważnie. Nie on pierwszy mnie tak nazywa, ludzie mnie po prostu nie rozumieją.
Przez resztę przerwy rozmawiają swobodnie między sobą, od czasu do czasu bezskutecznie próbują wciągnąć mnie do rozmowy. Gdy tylko przerwa się kończy podrywam się z krzesła, zostawiając nietknięty posiłek i wchodzę do sali treningowej.
Postanawiam od razu udać się do stanowiska walki wręcz, to to, co wychodzi mi najlepiej. W połowie drogi puszczam się pędem, gdy orientuje się, że Tatiana też postanowiła poćwiczyć te dyscyplinę. Dobiegam tuż przed tym, gdy dziewczyna chce wejść na mate wyprzedzam ją i podchodzę do instruktora.
– Byłam tu pierwsza, zjeżdżaj – wrzeszczy na mnie wściekła.
– Co mnie to?
Nie zważam na karcący wyraz twarzy instruktora i proszę go o rozpoczęcie szkolenia. Resztę dnia spędzam właśnie na tym stanowisku. Idzie mi dobrze, nawet bardzo dobrze. Radze sobie z kilkoma przeciwnikami na raz. W tym momencie procentują niezliczone przepychanki ze Strażnikami Pokoju, dzieciakami ze szkoły czy sierocińca. Zawsze byłam problemowym dzieckiem, miałam porywczy charakter, co często wpędzało mnie w kłopoty, ale teraz jest to moim atutem. Kiedy szkolenie się kończy, jestem potwornie zmęczona, chce jak najszybciej się położyć.
Wchodzę do windy, na moje nieszczęście nie jestem sama, jadą zemną Jared, Tatiana, Rex, Vera i Alan. Mój spół Trybut dziwnie mi się przygląda, ale jestem tak wypompowana, że nie zwracam na niego uwagi.
– Nieźle, sobie radzisz, Skye – odzywa się nagle Rex z Dwójki.
– I co z tego?
– Chciałbym żebyś rozważyła dołączenia do nasze go przymierza.
– Hej, przecież już o tym gadaliśmy – protestuje Tatiana, ale chłopak ją ignoruje. Drzwi odwiercają się na piętrze dziewczyny, która nachmurzona wychodzi.
– Nie przejmuj się nią, dostosuje się. To jak będzie?
– Sory, ale pracuje sama – mówię z wyższością. Drzwi ponownie się otwierają.
– Przemyśl to jeszcze – rzuca przez ramie.
Gdy winda znowu rusza w kabinie jest cicho. Dojeżdżamy na moje piętro, Jared wyskakuje z windy i znika, patrzę za nim przez chwile aż w końcu sama zbieram się do wyjścia.
– Stawiałem, że się zgodzisz – stwierdza zdziwiony Alan.
– Pracuje sama. – Mówię i wychodzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz