poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 13

- Do zobaczenia tato – mocno się do niego przytulam. – Kiedy to się wszystko się skończy, wrócimy do domu i wszystko będzie dobrze – mówię próbując podnieść go na duch, chociaż może bardziej przekonać samą siebie, że jestem na to gotowa? Nie mam pojęcia.
Tata czuwał przymnie całą noc, chciał żebym wypoczęła, ale nie był też w stanie mnie zostawić. Nie zostało nam wiele czasu, bo za kilka minut przyjdzie pomnie Max i zabierze mnie do poduszkowca, który przetransportuje nas na arenę. Słyszę jak tata pochlipuje. Ja, mimo że bardzo chce mi się płakać nie mogę sobie na to pozwolić, nie teraz.
- Dam sobie radę – upieram się spoglądając mu w oczy. – Naprawdę – moje słowa wcale do niego nie docierają. Gładzi mnie po policzku. Słyszymy pukanie do drzwi.
- Skya musimy iść.
Na te słowa ostatni raz mocno przytulam go, a on całuje mnie w czubek głowy. Kiedy chce się od niego oderwać, przyciska mnie mocniej. Przez chwilę mu się poddaje, ale nie mam czasu. Stanowczo odsuwam się od niego na wyciągnięcie ramion.
- Wrócę – mówię, odwracam się i szybko wychodzę.
***
Nigdy nie leciałam poduszkowcem, ale przez nerwy nie jestem w stanie podziwiać cudownych krajobrazów za oknem. Siedzę jak na szpilkach i wmuszam w siebie śniadanie. Chce zjeść tyle ile się da, bo nie wiadomo, kiedy następnym razem będę miała coś w ustach, ale każdy kęs pęcznieje mi w ustach. Za godzinę, może trochę więcej mogę już nie żyć. Prześladują mnie obrazy z innych Igrzysk, wszystkie są straszne i pełne krwi. Mimo że napawa mnie to lękiem ,nie zamierzam się poddać bez walki, teraz mam dużo więcej motywacji, niż, kiedy wyjeżdżałam z dystryktu, mam dla kogo żyć.
- … robić? Skya czy ty mnie w ogóle słuchasz? – dopiero po chwili orientuje się, że mój mentor najwyraźniej mówi coś do nie prawdopodobnie już od jakiegoś czasu.
- Co? – pytam niezbyt inteligentnie. – Przepraszam, ja po prostu nie mogę się na niczym skupić.
- Nic się nie stało – mówi przyjaźnie. – Po prostu chciałem wiedzieć czy wiesz, co masz robić?
- Tak, ale boje się, że coś pójdzie nie tak – przerywam na chwile, bo uświadamiam sobie kolejną rzecz, która może pójść nie tak. – Max, a co jeśli oni się zorientują, że coś kombinuje zanim uda mi się dostać do broni? Przecież nie dam sobie rady z nimi wszystkimi!
- Spokojnie, nie możesz od razu zakładać najgorszego scenariusza – uspakaja mnie. – Obserwuj, co robią a w razie, czego powiedz im, że chcesz kogoś gonić na przykład tego Alana albo Veronic – proponuje.
- Okej – jego słowa mnie trochę uspokajają, zawsze to jakiś plan awaryjny.
Nagle okna się zaciemniają, to znak, że zbliżamy się do areny. Serce zaczyna mi walić o żebra a oddech przyśpiesza.
***
- O jesteś – wita mnie od progu Bernard. – Wypadłaś wczoraj tak bez pożegnania, nawet nie zdążyłem cię zapytać jak podobała ci się sukienka.
Wchodzę do niewielkiego białego pokoju. Naprzeciwko drzwi widzę coś jakby małą windę, pewnie do nią dostane się na arenę. Pod ścianą stoi stolik z przekąskami, ale na sam widok jedzenia czuje się pełna.
- Była ładna – odpowiadam zdawkowo.
- Ładna? Tylko tyle?
- Nie jestem w nastroju na rozmowy – odwarkuje.
Chyba się zmieszał, bo spuścił wzrok i podszedł do wieszaka i zdjął wiszący tam pokrowiec. Kiedy rozsuną zamek zobaczyłam kostium. Nie był zbytnio wyszukany, czarna koszulka z krótkim rękawem, spodnie moro i ciemno zielona kurtka z kapturem, a do tego porządne buty na grubej podeszwie.
Stylista podaje mi ubrania, więc idę za parawan i przebieram. Zakładam kremową bieliznę, grube wełniane skarpetki. Buty i reszta kostiumu są bardzo wygodne. Kiedy wracam do stylisty ten siedzie wygodnie na skórzanej kanapie. Kiedy mnie dostrzega lustruje mnie od góry do dołu z miną dezaprobaty.
-Co?
- Te kostiumy są takie pospolite – wdycha ciężko. – Szkoda, że nie możemy ich jakoś upiększać.
- Ta, wielka. – Mam teraz inne rzeczy na głowie niż nieestetyczny strój.
Siadam na drugiej stronie kanapy i próbuje zebrać myśli. To jest prawdopodobnie ostatnia spokojna chwila, później już będzie coraz gorzej. Plan jest prosty, mam jak najszybciej dotrzeć do rogu zdobyć broń i jakieś zapasy, następnie gdzieś się schować, a kiedy się przerzedzi ruszyć do ataku. Nie jestem pewna czy na ostatnią część tego planu. Biorę głęboki wdech i liczę do dziesięciu: raz, dwa, trzy, cztery…
- Weź to – mówi Stylista i podaje mi jakąś różową tabletkę.
- Co to jest?
- Ta tabletka powstrzyma menstruację. – robię się czerwona. – Każda Trybutka bierze taką przed Igrzyskami, to wyrównuje wasze szanse. – nie patrząc mu w oczy wyciągam ręce po tabletkę. Popijam ją odrobiną wody.
- A i jeszcze to – wyciąga z kieszeni moją wstążkę.
- Dzięki. - całkiem o niej zapomniałam.
- Minuta. - oznajmia melancholijny kobiecy głos.
Biorę od niego materiał, jego satynowa faktura działa na mnie kojąco. Przez chwilę zapatruje się w głęboka czerń, a potem związuje nią włosy i wplatam w warkocz żeby się nie postrzępiła.
- Dwadzieścia sekund.
-Powodzenia – mówi Bernard i niepewnie klepie się po ramieniu. Jestem zbyt zdenerwowana żeby się usunąć.
- Dziesięć sekund.
Wchodzę do przeszklonego cylindra, słyszę jak drzwi się zamykają. Moje serce bije jak oszalałe, aż krzywię się z bólu i chce zaczerpnąć powietrza, ale nie jestem wstanie. Duszę się. Spanikowana uderzam pięścią w szkło. Mam wrażenie, że ściany się zbliżają. Zmiażdżą mnie. Z moich ust wydobywa się przeraźliwy ryk. Kopie w szkło jak oszalała, ale nie jestem wstanie się wydostać. Dlaczego chcą mnie zmiażdżyć? Przecież miałam walczyć? To niema sensu. Za szkłem widzę przerażonego stylistce. Gdy spoglądam mu w oczy zaczyna się powoli wycofywać, kiedy natrafia plecami na drzwi szybko odwraca się i wychodzi. Nagle słyszę trzask i czuje, że unoszę się w górę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz