poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 12

Mogę tylko dziękować, że buty, które przygotował dla mnie Bernard, są o wiele wygodniejsze od tych, w których ćwiczyłam, mimo że wysokość obcasów na oko jest taka sama. Idę korytarzem i przyglądam się tatuażom na moich rękach. Przedstawiają dwa czarne węże z pojedynczymi złotymi łuskami, które spiralnie owijają się wokół obu rąk i o ile dobrze się orientuje łączą się na łopatkach. Muszę przyznać, że nawet mi się podobają, kiedy dochodzę do windy ze swojego gabinetu wychodzi Max.
- Ciekawie wyglądasz. - przyznaje mężczyzna.
- A tak na serio? – pytam.
- Hm, tak na serio to wyglądasz przerażająco. - mówi i śmieje się krótko.
- Chyba takie było założenie – mówię niepewnie.
- Oczywiście, że tak, ale z tymi wężami to Bernard już przesadził – opiniuje mentor.
- A mnie się podobają. -
- Mniejsza z tym, pora na nas.
- Nie czekamy na Jareda i Roba? – dziwie się.
- Oni już są na dole, pośpieszmy się, bo zaraz się spóźnimy.
Jakby na zawołanie winda się otwiera i możemy wejść do środka. W wielkim lustrze zajmującym ścianę naprzeciwko drzwi mogę zobaczyć moja stylizacje w całej krasie. Króluje złoto i czerń. Cóż za niespodzianka. Począwszy od włosów, w których mam złote pasemka po przez obcisłą czarno-złotą sukienkę sięgającą do połowy ud, aż po szpilki wiązane na satynową wstążkę. Makijaż jest dość skromny aczkolwiek wyrazisty, czyniąc moje spojrzenie tajemniczym i niebezpiecznym. Cienka czarna kreska pod dolną powieką i nieco grubsza na górnej czynią moje tęczówki niemal czarnymi. Z perspektywy tatuaże wydają się wręcz przerażająco realistycznie, jakby z mojej dłoni wiły się dwa gady. Musze przyznać, że mimo dość skąpego kroju sukienki i wysokich obcasów, stylizacja naprawdę mi się podoba.
- Gotowa? – pytanie Maxa wyrywa mnie z zamyślenia. Czy jestem gotowa? Raczej nie, ale nie mam wyjścia.
- Jakoś sobie poradzę – mówię udając rozluźnioną, ale mi to nie wychodzi.
***
Uroczystość odbywa się na placu przed Ośrodkiem Szkoleniowym. Jakimś cudem w ciągu kilku dni zamienili go w wielkie studio telewizyjne. Kiedy zjeżdżamy na duł Max odchodzi, aby usiąść na specjalnie wyznaczonym miejscu na głównej trybunie, obok Stylistów i ekip przygotowawczych. Zostaje odprowadzona na swoje miejsce przez pracownika obsługi. Ponieważ Dystrykty prezentują się po kolei, dziewczyna przed chłopakiem, zostaje posadzona między Alanem a Jaredem. Lepiej chyba nie mogłam tracić.Obaj udają, że nie zauważyli mojego wejścia, ale z satysfakcją odnotowuje, że od czasy do czasu Alan przygląda mi się kątem oka. Od razu widać, że jego stylista to beztalencie, bo ubrany jest w zwykły czarny garnitur. Nie żeby nieładnie w nim wyglądał, ale to nie przyciągnie sponsorów.
Moment, czy ja przed chwilą określiłam go mianem ładny? No cóż trzeba szczere przyznać, że ma w sobie pewien urok, ale to nie jest ani czas, ani miejsce na takie przemyślenia. Jutro stanie się jedną z dwudziestu trzech przeszkód oddzielających mnie od powrotu do domu. Nie mogę myśleć o nim w ten sposób.
Odcinam się od natrętnych myśli, co bardzo ułatwia mi rozpoczęcie ceremonii przez Ceasar Flickerman.W tym roku postanowił przefarbować włosy na kanarkowy żółty. Wita publiczność, rzuca kilka drobnych żartów, aby rozluźnić atmosferę i szybko przechodzi do sedna sprawy zapraszając na scenę Tatianę.
Dziewczyna wygląda iście po królewsku w długiej szkarłatnej sukni z głębokim rozcięciem z lewej strony. Publiczność wita ją gromkimi brawami, a prowadzący komplementuje jej struj. Wywiad jak każdy inny trwa dokładnie trzy minuty. Tatiana postanowiła zaprezentować się seksowna i inteligentna. Po niej wystąpił Nicolas, jak zawsze uśmiechnięty i zabawny. Publiczność wręcz piała z zachwytu, kiedy oznajmił, że jest absolutnie pewien, że skradł serce niejednej Trybutce. Na co Karen oblała się szkarłatnym rumieńcem i mściwym wzrokiem obrzuciła mnie i Tatianę. Jeżeli o mnie chodzi może być spokojna.
Kiedy na scenę weszła Karen jej rumieniec nieco przybladł. Wyglądała słodko w różowej dziewczęcej sukience, można powiedzieć, że wręcz dziecinnie.  Jej wywiad tak jak kreacja okazał się przesłodzony, podlizywała się i udawała idiotkę(albo po prostu taka jest), taką stereotypową blondynkę, nie obrażając blondynek, bo sama nic do nich nie mam.
Rex wypadł przerażająco, ze swoją zimną kalkulacją i pewnością swojego zwycięstwa. Jak się okazało jego starszy brat zginą w Igrzyskach siedem lat temu. Najbardziej zmroziło mnie stwierdzenie, że go nie żałuje, bo okazał się zbyt słaby żeby sięgnąć po zwycięstwo, a na koniec dodał, że nie popełni jego błędu. W głowie mi się nie mieści, że można powiedzieć coś takiego o swoim bracie, to było, co najmniej okrutne. Co ja gadam to było odrażające.
Na Lindy i Todda nikt nie zwracał uwagi, zresztą jak zawszę Trybuci z Trójki mają najgorzej, ponieważ wszyscy czekają na występ ostatnich Zawodowców. Publiczność zachowuje się tak jakby ich występy były niechcianą przerwą reklamową. Caesar stara się jak może, zainteresować publiczność pechowymi Trybutami, ale nie bardzo mu wychodzi.
Wystąpienie Patrici jak dla mnie nie różniło się od późniejszego wywiadu Briana, może dlatego że są do siebie aż tak podobni? Za to miała piękną sukienkę w odcieniu morskiej zieleni, wydawać by się mogło, że po materiale nieprzerwanie spływają strużki wody. Publiczność nagrodziła jej stylistę długimi brawami.
Brian jak zwykle wesoły i pogodny bez problemu prześliznął się przez swój wywiad. Sypał żartami i świetnie dogadywał się z prowadzącym. Zdradziła również, że są z Patricią najlepszymi przyjaciółmi, ale kiedy Caesar spytał go czy będzie w stanie ją zabić, bez wahania stwierdziła, że już się umówili, że finał rozegra się miedzy ich dwojgiem.
Kolejne wywiady jak dla mnie przebiegały w ślimaczym tempie, swój chciałabym mieć już za sobą. Niezbyt uważnie słuchałam tego, co mówią Trybuci, nie chce wiedzieć jeszcze więcej na ich temat i tak wystarczająco trudno będzie mi ich zabić. Mimo starań słyszałam wszystko.
Słyszałam, że Gladys za wszelką cenę chciałaby zobaczyć dziecko, swojego braciszka albo siostrzyczkę, bo jej mama ma urodzić w ciągu najbliższego tygodnia, o ile już nie urodziła…
Słyszałam, Stanleya który miał się wkrótce oświadczyć swej ukochanej Tinie…
Słyszałam, że Jodi nigdy nie miała okazji, aby przeprosić swoją najlepszą przyjaciółkę…
Słyszałam, jak Titus się załamał i nie wdział już szansy na swoje zwycięstwo…
Słyszałam, jak Sally ostatni raz śpiewa kołysankę swojej młodszej siostrze…
Słyszałam, że Scott jest najstarszym z rodzeństwa i to on od kilku lat utrzymuje rodzinę, po śmierci ojca…
Słyszałam, Kristin która starała się wypaść groźnie mówiąc, że potrafi zabić, ale głos się jej załamał…
Słyszałam, że Travis ma plan, który nie może się nie udać, bo obmyślał go na wszelki wypadek już od dwóch lat ze swoim rodzeństwem…
Słyszałam, że Violrtta zostawiła w domu swojego ukochanego chłopaka…
Słyszałam, jak Reid potyka się idąc na scenę, a potem nie mógł wydusić z siebie ani słowa…
Każda z tych osób ma swoją rodzinę, znajomych, plany na przyszłość, marzenia, ale dla większości z nich wszystko się skończy w przeciągu kilku dni. Według moich założeni wszyscy wrócą do domu w drewnianych skrzyniach. Wszystko, co budowali przez te krótkie kilkanaście lat swojego życia legnie w gruzach. Dlaczego? Dłlczego aby zrealizować swoje marzenia o powrocie do, muszę zaprzepaścić przyszłość tych ludzi?
- A teraz przed państwem tajemnicza i nieprzewidywalna Trybutka Dziesiątego Dystryktu Skya Moore!
Wstaje z krzesła i wychodzę z za kulisy. Błysk świateł i fleszy mnie oślepia, ryk tłumu ogłusza, a trema paraliżuje. Wiem, że nie mogę się zatrzymać, więc ostrożnie stawiam kroki na wysokich obcasach, żeby się przypadkiem nie przewrócić. Podchodzę do mężczyzny ubranego w beznadziejny żarówkowy garnitur i ściskam wyciągniętą w moją stronę rękę. Nie czekając na pozwolenie ciężko siadam na fotel.
- Witaj Skyą – mówi wesoło. – Myślę że nie tylko ja z ciekawością czekałem na twój wywiad, nieprawdaż – zwraca się do publiczności która mu aprobuje.
- To jestem aż tak ciekawa? – Pytam ironicznie, odgrywając swoją role.
- O tak, ale najpierw muszę przyznać, że masz piękną kreację. Znów złoto. – Zauważa.
- No cóż złoto to kolor zwycięstw, a ja zamierzam po nie sięgnąć. – Oznajmiam pewna siebie.
- A ja życzę ci szczęścia.
- Nie potrzebuje szczęścia, wystarczą mi moje umiejętności. – w duchu dziękuje Mentorowi za to że przygotował dla mnie kilka gotowych odpowiedzi.
- Jesteś bardzo pewna siebie. – stwierdza. - Myślę, że każdy z oglądających nas widzów jest ciekawy twojego konfliktu z Jaredem. Czy mogłabyś nam zdradzić, o co poszło? – na mojej twarzy pojawia się drapieżny uśmiech. Wiedziałam, że zada mi to pytanie, więc zdążyłam się wcześniej przygotować.
- Ależ oczywiście, to bardzo proste sądzę, że część z was sama się domyśliła. Obraził mnie. Muszę ci wyznać Caesar, że byłam trochę rozczarowana, bo wyglądał na godnego przeciwnika, a okazał się zwykłą ofermą. – Szach mat Jared, teraz już nic nie wymyślisz.
- Nie sądzisz, że jak na ofermę całkiem nieźle poradził sobie na prezentacji? – dopytuje się.
- Nawet głupi ma szczęście. – mówię wesoło.
- No dobrze zostawmy to – ucina Caesar, bo z tego, co wiem nie można mu wyśmiewać się z Trybutów. – Jesteś dla nas wszystkich zagadką, może powiesz nam coś o sobie? – To jest właśnie to pytanie, którego chciałabym uniknąć.
- A co chciałbyś wiedzieć? – Odpowiadam dyplomatycznie.
- Osobiście chciałbym wiedzieć gdzie nauczyłaś się tak walczyć no, bo widzisz jak na Trybutkę z zewnętrznego Dystryktu radzisz sobie wspaniale od samego początku i do tego dziesiątka z prezentacji, to jest coś.  – wychwala mnie
- Wiesz Caesar życie mnie nauczył. – tu wzdycham teatralnie. - Tu muszę, jeśli pozwolisz chce złożyć serdeczne podziękowania i pozdrowienia dla Strażnikom Pokoju z Dziesiątki. – Prowadzący przystaje skinieniem głowy na poją prośbę, więc odwracam się do kamery. – Chciałabym wam bardzo podziękować, za nasze… -jak by to określić. – „Spotkania”. Bez was nie była bym tak dobra jak teraz jestem. - mój drapieżny uśmiech nadaje słowom dwuznaczny wydźwięk i oto mi właśnie chodziło. Po chwili zastanowienia postanawiam podroczyć się jeszcze kobietę, która najczęściej wymierzała moje kary. – I chciałabym bardzo przeprosić sierżant Tori Brenud, za to, że nasze spotkanie jednak nie wypaliło. – puszczam oczko do kamery i z satysfakcją wyobrażam sobie jak strażniczka gotuje się ze wściekłości, bo przez to, że mnie nie wylosowali nie mogła wymierzyć mi batów za spóźnienie na uroczystość.
- Nie bardzo rozumiem, szkolili cie? – najwyraźniej nie zrozumiał aluzji.
- Nie. Oczywiście, że nie przecież to zabronione – mówię poważnym tonem. - Ale wiele razy mieliśmy ze sobą odczynienia.
-Dobrze przejdźmy dalej, twoja rodzina… - nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Większość nie żyje. – oznajmiam głosem wyzutym, z jakichkolwiek emocji.
- Przykro mi. – Nie potrzebuje jego żalu. – Powiedziałaś większość, czyli ktoś jednak na ciebie czeka w domu? – Pyta po krótkiej chwili. Jestem przygotowana na to pytanie. Ustaliliśmy z Maxem, że jeżeli nadarzy się taka okazja przedstawię sytuacje ojca, pomoże mi to później go z tego wyciągnąć.
- Nie, tata jest tu zemną. – wyraz zagubienia na jego warzy karze mi przypuszczać, że mnie nie rozumie. – Jest Awokiem. - Szok, niedowierzanie, podejrzliwość wszystkie te emocje na raz pojawiają się na jego twarzy. Chyba po raz pierwszy odkąd pamiętam zapomniał języka w gębie. Publiczność też nie może wyjść z szoku. Czuje, że kończy mi się czas, więc próbuje nadać temu śmieszny wyraz. – No co przecież żadna praca nie hańbi.
Otrząsnąwszy się z szoku prowadzący zaczyna się sztucznie śmiać, publiczność idzie w jego ślady. Słychać głośny brzęczek i mój czas dobiega końca. Wstaje z fotela i ściskam jego rękę. Ostatni raz odwracam się do publiczności. Trudno powiedzieć jak zareagowali na moją wypowiedz.
- Wystąpiła przed państwem Skya Moore! – woła.
Rozlegają się głośne brawa, chyba nawet głośniejsze od tych, które dostałam na wejściu. Spoglądam na Maxa żeby sprawdzić jak mi poszło, kiedy natrafiam na jego spojrzenie unosi kciuk do góry i uśmiech się.
Kiedy idę na swoje miejsce, wszyscy Trybuci dziwnie się na mnie patrzą, jak by mnie pierwszy raz widzieli na oczy. Kiedy tylko siadam na krześle Caesar wywołuje na scenę Jareda.
- Witaj Jaredzie.
- Miłymi cie poznać Caesar – podlizuje się.
- Ustosunkujesz się jakoś do wypowiedzi Skya na temat waszego konfliktu.?
- To w ogóle dziwna sytuacja. Według mnie ona jest po prostu chora psychicznie – zabije go, zmieniam zdanie na serio go zamorduje pod tum Rogiem. – Wtedy na dożynkach życzyłem jej po prostu powodzenia, a ona bez powodu mnie za atakowała. Nie broniłem się, bo z zasady nie bije kobiet – dupek jeszcze próbuje tu zgrywać dżentelmena!
- No cóż każde z was przedstawiło nam inną wersje wydarzeń. Która jest prawdziwa? – Zastanawia się głośno Prowadzący.
- Oczywiście, że moja – szczerzy się.
- Zostawmy to do oceny naszym telewidzom…
Przez resztę jego wywiadu jestem skoncentrowana na wymyślaniu stu sposobów żeby go boleśnie zamordować. Przez pewien czas byłam skłonna darować mu życie i liczyć, że ktoś inny go zabije, ale teraz będzie zdychał w męczarniach i błagał o śmierć. Gdy wywiad się kończy muszę zacisnąć ręce na krześle żeby się na niego nie rzucić, ale wyzywający wyraz jego twarzy mi tego nie ułatwia.
- Policzymy się na arenie padalcu – syczę, kiedy siada na krześle obok mnie.
- Jeszcze zobaczymy.
- Zapraszam do mnie Trybutkę Jedenastego Dystryktu Veronic Cadris!
Przenoszę wzrok na scenę żeby się uspokoić. Vera wygląda całkiem nieźle w zwiewnej beżowej sukience, chyba po raz pierwszy nie wygląda jak dziecko. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Razem z Alanem chyba postanowili zagrać przyjaciół, bo dziewczyna wspomina, że bardzo żałuje ze musiała tu z nim przyjechać i jak to strasznie przeżywa. Zgrywa pokrzywdzoną i publiczność najwyraźniej to łyka, bo widzę, że niektórzy nawet się poryczeli.
- Droga Vero współczuje ci z całego serca i nie pozostaje mi nic innego niż życzyć wam obojgu powodzenia.
- Dziękuje ci Caesar – odpowiada płaczliwym głosem.
- Wystąpiła przed państwem Veronica Cadris! Brawa!
Dziewczyna wraca na miejsce, a na fotelu obok Caesara siada Alan. On mimo wszystko nie wygląda na rozklejonego, bardziej na skupionego. Na samym porządku wymieniają z prowadzącym kilka grzeczności na temat jego smutnej historii.
- Porozmawiajmy teraz o tobie, jesteś przystojnym facetem i według moich informacji podbiłeś serce niejednej damy tu w Kapitolu, ale czy jest w twoim życiu jakaś wyjątkowa dziewczyna?
- Bardzo żałuje, ale nie. Nie mam czasu na takie sprawy muszę zajmować się moją młodszą siostrą.
- A rodzice?
– Matka zmarła niedługo po tym jak ją urodziła, a ojca nigdy nie poznaliśmy – odpowiada smutnym tonem.
- To straszne, czyli twoja siostra ma tylko ciebie – stwierdza Caesar - Jak ma na imię?
-Miriam, jest najdroższą mi osobą i zrobię wszystko żeby do niej wrócić – mówi twardym tonem.
- Jestem pewny, że tak będzie… - Przerywa mu brzęczek. – Niestety czas dobiegł końca. Brawa dla Alana Norkensa!
Kurczę ja… nie wiem, co myśleć. Jeśli mówił prawdę to całkowicie zmienia moje podejście do niego. Też jest sierotą, no może ja do końca nią nie jestem, ale nią byłam. Czuje jakbym znała go dużo lepiej niż by wynikał z wywiadu, wszystkie negatywne odczucia względem niego wyparowały, a na ich miejsce pojawiło się zrozumienie. Tylko ten, kto stracił rodziców może zrozumieć punkt widzenia drugiej takiej osoby. Przyglądam się mu kontem oka i dopiero teraz zauważam te wszystkie cech tak charakterystyczne dla dzieci z Domu Komunalnego: przygarbione plecy, wzrok uciekający w duł i wiele innych drobnostek, które widywałam codziennie. Blizn nie widać, bo je pewnie usunięto, tak jak u mnie. W pewnym momencie przyłapuje mnie na gapieniu się na niego, ale szybko spuszczam wzrok na moje stopy. Jest mi wstyd, bo źle go oceniłam.
Pozostałe wywiady mijają mi niepostrzeżenie. Po tym jak odśpiewujemy hymn, jak najszybciej udaje się do windy, ku mojej rozpaczy do tej samej windy wsiadają moi „sojusznicy”. Dopóki winda nie ruszy nikt się nie odzywa, wszyscy tylko na mnie patrzą. Nie chce wypaść na przestraszoną, więc nonszalancko opieram się o ścianę naprzeciwko ich.
- Co? – pytam obojętnie.
- Chyba nam wszystkiego nie powiedziałaś  – stwierdza stanowczo Rex. Nie podnosi głosu, ale da się wyczuć, że powinnam mieć się na baczności.
- O co wam chodzi?
- Zataiłaś przed nami tą historyjkę o twoim ojcu! – wybucha Tatiana.
- A co to ma niby do rzeczy, to moja prywatna sprawa – odpowiadam z drapieżnym wzrokiem wbitym w dziewczynę.
- Spokój – uspokaja nas Rex. – Powinnaś nam powiedzieć o wszystkich istotnych rzeczach, na tym polega sojusz – mówi ostro.
- Nie miałam pojęciem, że to dla was takie istotne – mówię milutkim głosem.
- Okej, dajcie jej już spokój, przecież to i tak nic nie zmienia – bierze mnie w obronę Nick.
- No właśnie – przytakuje mu Patricia.
- Dobra zostawmy to – zarządza Rex. – Wyśpijcie się, bo jutro zaczyna się zabawa. – Wszyscy uśmiechają się promienie. Próbuje naśladować ich zadowolenie, ale nie mogę znaleźć w sobie tej radości z rozpoczęcia tego koszmaru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz