środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 20

Z dziwnie niejasnego snu, przepełnionego strachem i zapachem krwi, wyrywa mnie nagły rumot za pleców. Instynktownie ściskam w dłoni nieodłączny już nuż i w mgnieniu oka odwracam się gotowa do ataku. Niewiele czasu zajmuje mi zorientowanie się w sytuacji. Zamieszaniem, które mnie obudziło okazał się przewrócony łuk i kołczan, ale to odnotowałam tak tylko na marginesie. Bardziej absorbującym widokiem było coś zupełnie innego.
- Przepraszam, że cię obudziłem, ale ta jaskinia jest taka niska, że czuje się jak słoń. – powiedział Alan, zapinając swój pas. – Wisz przed dzisiejszym dniem chciałem się wykąpać… - kontynuuje wcale niezakłopotany tym, że stoi przede mną w samych spodniach.
Jestem całkowicie pewna, że z perspektywy postronnego obserwatora musiałam wyglądać śmiesznie. Niewiem gdzie podziać wzrok, a czuje jak zaczynają piec mnie policzki. Nie wiem, dlaczego tak peszę się widokiem jego nagiego torsu, przecież w lecie w naszym dystrykcie jest to wręcz nieodłączny widok na każdym pastwisku. Po co nosić koszulki skoro po paru minutach na prażącym słońcu jest się całym mokrym, a słony pot szybko niszczy lniane ubrania? A jednak na widok tego chłopaka sięgającego po czarny podkoszulek, poniewierający mu się u stup, wprawia mnie w zakłopotanie.
- Nii… - Odchrząkuje. – Nic się niestało – rzucam już bardziej zdecydowanie. Odwracam się i chowam nuż za pasek. Nadal odwrócona do niego plecami zaczynam szykować swoje rzeczy.
- Coś, nie tak? – pyta zaniepokojony.
- Nie.
- Czyż bym cię oczarował? – Zachichotał.
Oczarował? Wreszcie wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce. Jak mogłam przegapić coś tak oczywistego? Na swoje usprawiedliwienie mogę przytoczyć tylko to, że nigdy wcześniej nie miałam z tym odczynienia. JA SIĘ ZAKOCHAŁAM!!!
Wstrząs i strach towarzyszące temu odkryciu nijak się miało do słodkiej melancholii jaką mogłam w przeszłości zaobserwować u moich współlokatorek w sierocińcu. O nie, żadnego łaskotania w brzuchu czy zamętu w głowie, którymi opisywały towarzyszące temu odkryciu uczucia. Ja czuje przeszywające zimno i co najwyżej lekkie mdłości.
Ileż to razy, sama szydziłam z Karen z powodu jej niedorzecznej miłości? Dokładnie pamiętam pogarde, jaką czułam do tych wszystkich osób, które przenosiły uczucia na arenę? A tu proszę, sama należę do kategorii, którą znienawidziłam.
NIE!!! Stop. To nic nie znaczy. To nic nie zmienia. To jest tylko głupawa reakcja mojego organizmu. Zakiś tam proces chemiczny. Nie poddam się. To mnie nie zatrzyma. To głupota i szybko ją przełamie. Przecież wieczorem morze być trupem, nie? Właściwie to długo nie przeżyje. Jeżeli chce wygrać, a chce, on musi umrzeć. Kto wie, może sama będę musiała go zabić. Na samą myśl o tym czynnie, czuje dziwny uścisk w żołądku. Trzeba coś z tym zrobić, a skoro nie wiem co, pozostaje mi tylko uciec się do udawania twardszej niż jestem. W tym to jestem dobra, w końcu nic innego nie robie przez te ostatnie dwa lata.
- Skya?
- Tak? – Odwracam się już całkiem odmieniona. Przekręcam głowę lekko w bok i uśmiecham się niewinnie.
- Wszystko w porządku? – Jego zaniepokojenie wydaje się autentyczne, ale ja już o to nie dbam. Nie mam pewności czy jest świadomy mocy, jaką nade mną posiada, natomiast jestem pewna jednego, jeżeli chce wygrać muszę zdusić w sobie to uczucie.
- Ależ oczywiście – mówię wesoło. – Po prostu zastanawiałam się gdzie się podziałam mój bat? – Kłamie gładko. – A co?
- Nic takiego – odparł zmieszany. – Zdaję mi się, że bat leży tam. – Wskazuję miejsce w koncie. Spoglądam w stronę gdzie wczoraj odłożyłam broń.
- Dzięki – rzucam i idę po broń. – Myślę że możemy wyruszać kiedy tylko coś zjemy.
***
Przed wyruszeniem spakowałam wszystkie swoje rzeczy. Nie wrócę już do swojej kryjówki. Według ustaleni, kiedy tylko pokonamy zawodowców, nasze drogi się rozdzielą, ale nie jest powiedziane, że potem Alan nie będzie mnie szukał. Jest na tyle honorowy, aby dotrzymać obietnicy, ale dotyczy tylko dzisiejszego dnia. Jutro znów będzie chciała za wszelką cenę mnie zabić, więc nie mogę ryzykować.
Z ustaleniem dokładnego planu działania, mieliśmy poczekać, póki nie rozeznamy się w układzie obozu zawodowców, ale ogólnym i podstawowym założeniem było zaskoczenie ich i na tyle na ile będzie to możliwe, wystrzelanie z łuku. Moim zadaniem ze względu na przewagę liczebną było osłanianie Alana.
Gdy dotarliśmy na obrzeża pola, na której znajdował się Róg Obfitości, było późne popołudnie i od dłuższego czasu padał, nieodzowny na tej piekielnej arenie, deszcz. Od razu stało się jasne, że nasz plan wymaga sporej modyfikacji. Po pierwsze, w naszych założeniach liczyliśmy, że Zawodowcy będą spali na otwartej przestrzeni. Naiwne, nieprawdaż? Jak na dłoni było widać, że zlekceważyliśmy inteligencję naszych rywali.
Jakby na przekór nam zawodowcy ulokowali się nigdzie indziej niż wewnątrz Rogu Obfitości, więc przed strzałami, mojego towarzysza chroniła ich spora warstwa grubej blach. Jednak nie to było najgorsze. Przeliczyliśmy się nawet, jeżeli chodzi o liczebność tej zgrai. Na polanie wśród strugów deszczu majaczyło pięć zakapturzonych sylwetek. Pięć! Z tej odległości dało się tylko stwierdzić, że są to dwie kobiety i trzech mężczyzn. Dwie z nich, te drobniejsze, zatem prawdopodobnie Patricia i Tatiana. Były najbliżej naszej kryjówki.  Dwóch chłopców szło szybko w kierunku Rogu i piątej zakapturzonej postaci, nonszalancko opierającej się o wejście.
- Co robimy? – szepną stojący obok mnie Alen.
- Musimy się dowiedzieć, kim są ci nowi, potem… - urwałam gwałtownie zasłyszawszy w końcu strzępek rozmowy dziewcząt.
- Co za przeklęty deszcz – wrzasnęła Tatiana.
- Ciszej. – Uspokajała ją Patricia, kładąc jej ręce na ramieniu. Tamta natychmiast ją strząsnęła.
- Już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie stąd wyjdę. Mam już po dziurki w nosie tej wilgoci. Czy ty widzisz, co się dzieje z moimi włosami?
- Na twoim miejscu nie była bym taka pewna, że to ty wygrasz, to mogę być również ja, nie zapominaj o tym – odparła lodowato Patricia.
- Nie bądź śmieszna – zaśmiała się blondynka. – Nigdy nie dorastałaś mi do pięt.
- Odszczekaj to suko!
- Jak mnie nazwałaś?! – Oburzyła się Tatiana i popchnęła dziewczynę tak, że ta zachwiała się w błocie.
Dziewczyny szybko zaczęły się szamotać. Co zwróciło uwagę trójki dyskutującej pod rogiem. Widząc zamieszanie wszyscy rzucili się żeby rozdzielić, Trybutki. Dwójka z nich szybko obezwładniła obie, wykręcając im ramiona zapleczy.
- Mam dość tych waszych kłótni – rykną Rex stając między dziewczynami. – Niemożna was zostawić nawet na chwile. Jeżeli się nie uspokoicie to zabijemy was tu i teraz, a sami zajmiemy się piekielną dwójką.
„Piekielną dwójką”? Czyżby chodziło o mnie i o Alana? Szybko wertuje wspomnienia z odprawy i dochodzę do wniosku, że jest to całkiem prawdopodobne, w końcu uważali nas za główne zagrożenie, pierwsze osoby do odstrzału.
- Ochłoń Rex, poniosło cię. – Próbuje załagodzić męski głos, którego nie rozpoznaje, podtrzymujący zamarłą Patricie. Widać jak ramiona Rexa podnoszą się i powoli opadają, przy głębokim oddechu. Po chwiali odzywa się już normalnym tonem.
- Sory, po prostu nie mogę darować sobie, że ta mała tak po prostu nam się wymknęła.
- Nie martw się, jutro ją dorwiemy o ile nie zdechnie w nocy. Z tą nogą nie odejdzie daleko – stwierdza spokojnie chłopak.
- Yhm, yhm Travis czy mógłbyś minie wreszcie puścić? – Travis? Travis Darnom? Ten łagodny z wyglądu blondynek z ósemki?
- A przepraszam – odpowiada zmieszany jakby zapomniał o jej obecności. Uwolniona Patricia przeciera sobie piekące nadgarstki. Tatiana również odzyskuje wolność.
- Skoro według was ta mała jest już w połowie trupem, pozostaje pytanie, jaki jest dalszy plan? – Pyta jadowicie Blondynka.
- Jakieś sugestie? – Pyta ją zirytowany Rex, jakby już nader często słyszał podobne pytania.
- Musimy w końcu dorwać te dziwkę i jej przydupasa – wrzasnęła.- Już dawno powinniśmy ją załatwić.
- Jakbyś nie zauważyła to od samego początku nie możemy jej znaleźć – odparła złośliwie Patricia. Ta w odpowiedzi znów się na nią rzuciła. Nie zdążyła nawet jej dotknąć, bo znowu została unieruchomiona.
- Uspokój się do cholery! – Naskoczył na nią Rex. - Patricia ma racje, daliśmy się wykiwać jak dzieci, ale wcale nie jest powiedziane, że rzeczywiście zawarła pakt z Alanem, przecież jak zabijaliśmy rudą to był sam.
A więc to zawodowcy załatwili Vere. Dlaczego mi o tym nie powiedział? Teraz już domyślam, dlaczego naprawdę chciał zawrzeć sojusz i coraz mniej mi się to podoba. Chodziło o zemstę za przyjaciółkę  Mój potok myśli przerywa głos piątej osoby, jego to się tu nie spodziewałam!
- A ja uważam, że Tati ma racje. – Po raz pierwszy w tej rozmowie głos zabiera Jared.
Moje pole widzenia zwęża się, tylko do tej jednej postaci, a na oczy nabiega czerwona mgła. Nieświadomie robię krok do przodu i wyjmuje nuż. Alan nawet nie zdążył się zorientować, co się dzieję, a ja już znajduje się na polanie.
Sfora nie jest świadoma mojej obecności, dopóki nóż po kilku koziołkach nie wbija się po rękojeść w plecy niczego niespodziewającego się Travisa. Nie on był moim celem, ale odległość i brak umiejętności nie pomogły mi w zabiciu jedynej osoby, którą teraz chciałabym zgładzić. Wszyscy patrzą na ciało chłopaka i dopiero strzał z armaty zdaje się przywrócić ich do rzeczywistości. Ja nie marnuje czasu, biegnę dalej dobywając kolejnego noża i rozwijam bicz. Za pleców słyszę nawołującego mnie Alana, ale dla mnie to nic nie znaczy. Teraz mam tylko jeden cel zabić Jareda.
- Skya! – Krzyknęła Patricia, wycofując się. Nie jest uzbrojona, zresztą tak samo jak Tatiana.
To Rex ruszył na mnie dobywając miecza, który miał przytroczony do psa. To nie nim miałam się zająć, ale niema sposobu żeby ominąć tego dryblasa. Zobaczyłam, że dziewczyny ruszają pędem do rogu po swoją broń, ale nie miałam już czasu rozglądać się, bo właśnie w tej chwili Rex wprowadził cios od prawej strony, wściekle przecinając powietrze. Tylko wieloletnia praktyka w unikach, uchroniła mnie przed de palpitacją, gdyż w porę uskakuje w bok i wycofuje się na bezpieczną odległość.
Słyszę wrzask agonii i niemal w tym samym momencie huk armaty. Spoglądam w tamtym kierunku i widzę Patricie z przeszytym na wylot gardłem. Po chwili podobna strzała trafia w nogę Tatiany. Skupcie, nawołuje się w duchu i jakby na zawołanie czuje przeszywający bul w lewej ręce. Ktoś zaszedł mnie od tyłu i ciął wzdłuż kości promieniowej, powodując, że wypuszczam nuż.
- Aaaa – wymyka mi się mimowolnie.
Nie czekam i nie zważając na bul odwracam się i na ślepo tnę biczem. Z satysfakcją stwierdzam, że cios dosięgną celu zarysowując długie rozcięcie na twarzy Jareda. Moje szczęście nie trwa jednak długo. Czuje jak Rex szarpie mnie za włosy i posyła na ziemię, przy upadku zgubiłam bat, a Jared szykuje się do zadania pchnięcia. W tym dramatycznym momencie pojawia się Alan z mieczem w ręku i sprawnym uderzeniem od dołu odparowuje cios, a potem rzuca się na Jareda.
Rex nie czeka długo i z rykiem rzuca się na mnie, jeszcze zanim się podniosłam. Dosłownie ostatniej chwili zdążyłam wstać i oburącz dobyć krótkiego miecza i zablokować cios. Siła ataku odrzuca mnie do tyłu, nawet nie mam chwili, aby stanąć pewnie na nogach, bo mój przeciwnik zasypuje mnie gradem ciosów. Przez długi czas nie byłam w stanie wyprowadzić żadnego cięcia, zbyt zajęta unikaniem jego furii. Szybko traciłam siły, a w dodatku zaczynałam tracić czucie w zranionej ręce. Rex wietrząc rychłe zwycięstwo pozwolił sobie na drwiny.
- I co naprawdę było warto?
Ta chwila dekoncentracji z jego strony okazała się decydująca. Sądząc że jestem u kresu wytrzymałości, zdecydował się na proste poziome cięcie w które włożył mnóstwo energii. Tyle wystarczyło i tylko tyle było mi potrzebne. Czytając jego zamiary na moment przed atakiem, dosłownie w ostatniej chwili uskoczyłam w bok i go podcięłam. Siła rozpędu posłała chłopaka na kolana, a miecz zanurzyła się w błocie. Nie czekałam, jedną nogą przydusiłam jego broń do ziemi i z całej siły jaka mi została opuściłam ostrze na odsłonięty kark. Poczułam jak metal przecina kręgosłup, a ciało Rexa bezwładnie opada w kałuże.
Nie zastanawiałam się nad tym co zrobiłam. To jeszcze nie koniec. Odwracam się szybko w stronę gdzie ostatnio widziałam Alana i Jareda. Widok który ukazuje się moim oczom, zamraża krew w żyłach, a krzyk wyrywa się z gardła.

- Alan!!!

8 komentarzy:

  1. Ale rozkręciłaś akcję! Czekałam na coś takiego, wiedziałam, że za miło ostatnio było :) Walka, krew i proszę nie zabijaj na razie Alana, polubiłam go! No chyba, że to pomoże Sky. Uwielbiam to co robi z batem i bardzo mnie intryguje jak go wybrałaś, bo nigdzie indziej się nie spotkałam tą bronią-dobry wybór, nawiasem mówiąc :) Dziękuję za rozdział i weny życzę (i tak masz jej mnóstwo ;P)
    eMka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alan, Alan, Alan. Jak mam być z tobą szczera to miał zginąć na samym początku podczas rzezi, ale tak jakoś mi się go trochę szkoda zrobiło:-(
      Czy zginie teraz? Jeszcze nie wiem mam dwie koncepcje, ale nie zdradzie jakie;-)
      Czemu bat? Dlaczego by nie? Tak po prawdzie to od bata się to wszystko zaczęło. Chodziłam sobie po podwórku, a tu nagle przyleciał kot i chciał się bawić, no to wzięłam kawałek sznurka przywiązałam do kija i zaczęłam mu majtać (ubaw po pachy polecam). Jak kot się znudził to zaczęłam se szukać nowego zajęcia a że miałam pod ręką sznurek na kiju to trzasnęłam raz drugi i mi się spodobało:-) Potem przypomniał sobie że u nas w domu jest prawdziwy bat, bo został po tym jak sprzedaliśmy konia i tak się zaczęła zabawa;-) ( nie wiem czy kojarzysz ten fragment z gałęzią podczas szkolenia? Jak nie to trudno. Historia autentyk tylko gałąź trochę cieńsza). Potem przypomniałam że kiedyś z wujkiem oglądałam Indiany Jonsa ( on też miał bat, stary film możesz nie kojarzyć), a potem jeszcze dary anioła i tam była ta Izabel (miała Super bat!!! kiedyś sprawie podobny Skya, jak będzie chciało mi się napisać drugą część oczywiście). No i tak dochodzimy skont wziął się bat i pomysł na całe opowiadanie.
      Rany jak teraz to czytam to wydaje się głupie nie? Pół roku pisanie po jednym małym epizodzie z kotem, sznurkiem i kawałkiem patyka. Chyba muszę iść do psychiatry!
      Mniejsza z tym mam jeszcze czas na wizytę u szkolnego terapeuty. Chyba? Jak mi coś odbije to mi powiesz OK?
      Ps Myślałaś o założeniu konta żeby nie pisać z anonima? Jak coś to polecam na google.
      Dzięki z kom, pa ^-^

      Usuń
    2. Łał, ale mnie wena trzasnęła!
      Jak napisałam ten komentarz wyżej to tak coś mnie naszło.
      Siadłam i napisałam półtorej rozdziału.
      Szok.
      Ale nie wstawię na razie, bo jeszcze za wcześnie;-)

      Usuń
    3. Cieszę się, że niejako, chyba stałam się motywatorem weny ;P Indianę Jonsa oczywiście znam, oglądałam wszystkie i to nie raz, uwielbiam go ;D Czytałam "Dary Anioła", ale dotąd filmu nie miałam okazji zobaczyć, teraz narobiłaś mi na niego straszną chęć-chcę zobaczyć ten bat! Kot i sznurek to wcale nie głupia inspiracja, sławni ludzie mieli mniej kreatywne i dziwniejsze(!), a czasem wychodziło arcydzieło ;) Koty jak widać się czasem przydają ;P ja ze swoim też tak robiłam, ale na mnie nie spłynął żaden świetny pomysł na opowiadanie ;)
      Oczywiście, że powiem jakby zaczęło Ci odbijać :) na razie oświadczam, że nie musisz do żadnego terapeuty chodzić ;P
      P.S. Myślałam i to od jakiegoś czasu, i chyba będę musiała się za to zabrać w końcu-może nie będę już takim anonimkiem przez resztę czasu
      P.S.2. Po co pisałaś o możliwości pisania drugiej części, teraz będę Cię o nią wręcz molestować, bo na razie nie jestem w stanie pożegnać Sky ani Twojego pisania
      eMka

      Usuń
  2. Nowy szablon, nie? Na fonie nie widać literek, ani wgl niczego :/ Tak tylko mówię ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, dobra. To jedziem z tym koksem.

      Tak sobie czytam, i czytam i czytam... i za cholerę nie mogłam się skupić. Mój mały móżdżek nie nadążał za tą całą akcją, te uniki, noże (swoją drogą, nóż, nie nuż i ból, nie bul)... kurczę, skąd ty to bierzesz?!

      Namber tu. Rex. Wiesz co, ja nie ogarniam, dlaczego on jest ,,ten zły". No bo ja lubię Rexa... inna sprawa, że mam wypaczony gust i zwykle lubię czarne charaktery xD

      Hym. Taaaaaatiiiiiiaaaaaanaaaaaa! Pomóż mi w pisaniu o sobie!
      Nie, serio. Ja nie umiem określić dlaczego, ani kiedy, ani jak, ale kocham złych *szatański śmiech*.

      Ej, no ale Alan nie umiera, nie? Nie zabijesz go, nie możesz, okay?! Bo jakby coś, to będziesz 4 na mojej liście osób do likwidacji, zaraz po Loksie, Emily i Fejfie.

      DRŻYJ, ŚMIERTELNIKU!
      A poza tym to weny, czekolady, i więcej bato-objawień (zgadzam się, Isabelle jest GENIALNA :D) !

      Usuń
  3. Nom na czekoladę miałam chęć i ją zjadłam ( była pyszna;-)

    Przepraszam za błędy. Kajam się przed tobą, ale naprawdę niewiele mogę poradzić. Nawet Word za mną nie nadąża:-( Rozdział pisany na pręntce i nawet drugi raz go nie przeczytałam. Tak wiem wstyd.

    Izabel jest fajna ale to jej broń mnie urzekła;-)

    A teraz Alan...
    No weź nie strasz mnie. Któreś z nich musi umrzeć. Alan albo Skya? Kogo wybierasz?
    Taki żarcik;-) Ja już wiem jak się skończy bo rozdział już napisany a ciebie potrzymam w niepewności. Mam nadzieje że moje rozwiązanie ci się spodoba.

    ps. Nadal jestem obrażona na to na blogu Emili. Byłam pierwsza!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeej Miiiiiaaaaa! LA czeka! Odpowiadaj!
      lisie-serce.blogspot.com

      Usuń