niedziela, 7 września 2014

Rozdział 22

Szkoła wysysa ze mnie wszystki siły życiowe!!!
No dobra a teraz na serio. Rozdział, taki sobie, nie najlepszy i chyba nie najgorszy. Jest w nim małe wprowadzenie do części drógiej. nic co zdradzało by fabułę, ale też coś warznego. Może wam troche namięszam, ale zdaje mi się(co jeszcze nie znaczy że tak jest) że już coś tam o niej napomknełam. Dobra nie zanudzam miłego czytania:-).
__________________________________________________________________________________________
Rozdział 22
Deszcz przestał padać, a niebo się zaróżowiło. Z korony rozłożystego drzewa, przyglądam się znikającej tarczy słonecznej. Opróżniłam głowę z choćby jednej najbłahszej myśli. Czuje się wyzuta ze wszystkich sił i nie mam ochoty na nic.
Schroniłam się na drzewie, bo jestem zrozpaczona, ale nie głupia. W brew pozorom to jeszcze nie koniec. Na arenie oprócz mnie zostało jeszcze cztery osoby. W tym stanie nie jestem gotowa walczyć z żadnym z nich, zwłaszcza z Jaredem. Dlatego musiałam się ukryć.
Przenoszę zagubiony wzrok na moją lewą rękę. Pod poszarpanym materiałem kurtki widzę paskudne rozcięcie. Próbuje po raz kolejny poruszać palcami. Nic. Żadnej reakcji. Jakby impuls gubił się gdzieś po drodze. Powinnam być przerażona, ale jeszcze to do mnie nie dociera.  
Ciemność zapada błyskawicznie. W pewnej chwili moją uwagę zwraca dziwny błysk z prawej strony. Spadochron. Mój pierwszy. Max pewnie się nudził do tej pory. Małe pudełeczko ląduje mi na kolanach. Przez chwile patrzę na nie pustym wzrokiem.
W tle rozbrzmiewa hymn. Spoglądam na nieboskłon w poszukiwaniu poduszkowca..Wielki ekran sunie lewie po niebie, rozświetlając arenę godłem Kapitolu. Potem pojawia się zjecie Tatiany. Jej przenikliwe niebieskie oczy patrzą na mnie oskarżycielsko. Kolejny ukazuje się Rex, a po nim Patricia. Nigdy nic do nich nie miałam, poza tym, że stali między mną, a powrotem do domu. Kiedy pojawia się Travis, spuszczam wzrok. Czuje wstyd. Dopiero teraz zorientowałam się, że zginą w taki sposób, w jaki obawiałam się, że postąpią ze mną Zawodowcy, jeśli naprawdę zgodzę się na przymierze – nóż w plecy. Nawet nie wiedział, kto go zabił.
Zmiana światła pozwalam się zorientować, że zmieniono zdjęcie. Mimo wolnie podnoszę wzrok. Wesołe oczy pełne życia, niemal złote, lekko potargane włosy i ten uśmiech. Jak to możliwe, że on już nie żyje?
W brew moim oczekiwaniu po zniknięciu zdjęcia Alana, ekran nie gaśnie, zamiast tego ukazuje się na nim postać Claudiusa Templesmitha. Skupiam się, żeby zapamiętać każde jego słowo. Skoro pojawił się on to musi być coś ważnego.

- Witajcie Trybuci. Mam dla was doskonałą wiadomość! Jako że zostało was tylko kilkoro, a arena jest ogromna, postanowiliśmy ułatwić wam odnalezienie się nawzajem. Od tej chwili obszar areny zacznie się zmniejszać. – Gdy tylko kończy wypowiadać te słowa, rozlega się głośny syk, a niebo przecina coś w rodzaju niebieskiej siatki, która lekko drży. –To, co właśnie widzicie jest kopułą wyznaczającą granice areny.  Każdy, kto wejdzie w bezpośredni kontakt z kopułą zginie na miejscu. Odpowiadając na wasze niezadane pytanie: Kopuła będzie się przemieszczać w stronę Rogu Obfitości, który wyznacza środek areny, z prędkością stu metrów na godzinę. To wszystkie informacje. Powadzenia Trybuci i niech los zawsze wam sprzyja!

Ekran ciemnieje i poduszkowiec znika. Przyglądam się niebieskim błyskom na tle nieba. Każdy rąb wolnej przestrzeni między strumieniami, prawdopodobnie prądy, ma wielkość tak na oko, otwartej dłoni. Niema szans, aby komuś udało się przez nią przejść bez szwanku. Spoglądam we wszystkie strony. Krawędzie są ode mnie daleko, bo nie odeszłam daleko od Rogu. Dzisiejszej nocy jestem bezpieczna. A co potem? Nie mam ochoty teraz o tym myśleć.

Wracam myślą do przysłanego mi spadochronu. Odczepiam czaszę i chowają do plecaka. Mam małe trudności z otworzeniem pudełka jedną ręką, ale po kilku próbach się udaje. Jestem prawie pewna, że Max przysłał mi coś na moją ranę i nie pomyliłam się. W środku widzę tubkę z jakimś specyfikiem, kilka kawałków jałowej gazy i bandaż. Muszę wziąć się w garść. To, że będę się mazać nic nie zmieni, a tym bardziej mi nie pomoże.

Odkręcam korek i wącham niebieskawą substancje. Fuj!  Natychmiast powrotem zakręcam tubkę. Pachnie jak… nie wiem, do czego mogę porównać ten odór. Jednym słowem jest obrzydliwy. Przez chwilę zwalczam odruch wymiotny. Kiedy się opanowuje, podwijam ręka, odsłaniając ranę w pełnej krasie. Dawno przestała krwawić, ale teraz w mdławym świetle bariery widzę, że obrzeża zaczynają sinieć. To zły znak, muszę się pospieszyć.

Wyjmuje butelkę z wodą, zwilżam jeden z gazików i przemywam ranę. To dziwne nawet nie czuje bólu. Zaczynam się denerwować, nie jestem lekażem, ale raczej nie powinno tak być. Kiedy kończę biorę do ręki maść, odkorkowuje i wyciskam sporą ilość na ranę. Równomiernie rozprowadzam śmierdzącą substancje. Potem przykładam kolejny gazik i szczelnie bandażuje.

Nie jestem pewna czy maść wystarczy, ale nie mam nic innego. Nagle do głowy wpada mi jedna myśl. A co jeśli stracę rękę? Natychmiast odrzucam taką możliwość, kiedy wrócę do Kapitolu wyleczą mnie, a jeśli nie wrócę, ręka nie będzie mi już do niczego potrzebna. Z tą pocieszającą myślą kładę się spać.

***

Czekam z niecierpliwością, stojąc na poboczu drogi z miasteczka. Lato powoli się kończy. Na krzakach widzę osiadające pajęczyny. Zawszę lubiłam przyglądać się im w locie. Są takie piękne. Słyszę za sobą powłóczyste kroki na żwirze. Wiem, że to ona. Odwracam się i rzucam się jej na szyje. Babcia przyciska mnie mocno i całuje w czubek głowy.

- Ale ty wyrosłaś!

- No, już za dwa miesiące skończę 8 lat! – Chwale się. Babcia rzadko nas odwiedza, Niewiem dlaczego. Kiedy pytałam o to Jane powiedziała mi, że tata i babcia pokłócili się dawno temu. Nie chciała mi powiedzieć, o co.

- Gotowa do naszej misji?

-Tak! – Wołam podskakując w miejscu.

- No to chodźmy.

„Nasza misja” nic szczególnego, odwiedzamy chorych. Moja babcia jest zielarką, pomaga tym, których nie stać na lekarza. Kiedy udam mi się namówić rodziców żeby mi pozwolili, pomagam jej nosić torbę z ziołami, ale obiecała mi, że jak skończę dziesięć lat zacznie mnie uczyć sztuki leczniczej.

Wchodzimy do miasteczka, ale zamiast udać się jak zazwyczaj w stronę głównego placu, skręcamy w jakąś rzadko używaną uliczkę. Nigdy nią nie szłam.


- Babciu, gdzie idziemy?

- Do Wioski Zwycięstwa kochanie. – Uśmiecha się ciepło i głaszcze po włosach.- Muszę odwiedzić panią Saffris.

- Panią Saffris? Te zwyciężczynie, która wygrała 52 Igrzyska?- Pytam przerażona.

Tarisa Saffris, szesnastolatka, która w zeszłym roku wygrała  Głodowe Igrzyska. Jedna z dwóch dotychczasowych zwycięzców. Wygrała przypadkiem, zjawiła się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Na arenie udało jej się uniknąć kłopotów. Zawarła sojusz z Trybutem ze swojego Dystryktu Tomem, ale kiedy została ich czwórka rozdzielili się. Tom był silny w ostatniej walce pokonał jednego z Zawodowców i walczył z drugim. Właśnie wtedy pojawiła się Tarisa, żaden z nich jej nie zauważył. Oboje walczący odnieśli durze obrażenia, ale to Tom wygrał. Niedługo cieszył się zwycięstwem, gdyż po chwili leżał martwy na ziemi z nożem wbitym między łopatkami.

Odkąd pani Saffris wróciła, nie miała łatwego życia. Wszyscy ją znienawidzili za to, co zrobiła swojemu współ Trybutowi. Za każdym razem, kiedy pojawia się w mieście strażnicy pokoju muszą ją osłaniać przed ludzmi, którzy chcą ją zlinczować.

Dla mnie jest zwykłym tchórzem. Zabicie osoby z tego samego Dystryktu samo w sobie jest wstrętne, ale ona postąpiła dużo gorzej. Nawet nie dała mu szansy w uczciwej walce.
Babcia chyba ostrzegła niechęć na mojej twarzy.

- Skya, o co chodzi?

- Ona jest zła. - Przystajemy, na poboczu drogi. Babcia spogląda na mnie smutno i lekko kręci głową.

- Nie oceniaj jej zbyt surowo.

-Ale, przecież ona zabiła tego chłopaka, wbiła mu nóż w plecy. To nie uczciwe!

- Kochanie, ona się bała, a strach popycha ludzi do rzeczy, których w normalnych okolicznościach by nie zrobili. Strach to potężne narzędzie w rękach nieodpowiednich osób i to właśnie dzięki niemu mamy Igrzyska.

- Nie rozumiem – przyznaje.

- Wytłumaczę ci po drodze a teraz chodźmy – mówi. Bierze mnie za rękę i wyprowadza na drogę prowadzącą do Wioski Zwycięzców.

- Skya musisz coś zrozumieć – przytakuje. – Nikt, kto zabija na arenie, tak naprawdę nie jest odpowiedzialny za zadaną komuś krzywdę.

-Jak to? –Pytam zagubiona.

- Winny jest ten, który doprowadza do sytuacji, w której dzieci muszą zabijać innych, aby samemu muc przeżyć.

- Czyli kto?

- Władza kochanie.

- W takim razie trzeba ją zmienić – krzyczę buntowniczo.

- Ciii – Babcia rozgląda się w koło. – Nie wolno ci tak mówić, ktoś mógłby cię usłyszeć – karci mnie z surowym wyrazem twarzy. – Taka jest prawda, ale nie można jej tak wykrzykiwać.

- Przepraszam – Odpowiadam zmieszana i wbijam wzrok w czubki butów.

- Nic się nie stało, ale musisz uważać. – Kładzie mi dłoń na głowie. Spoglądam na nią nie śmiało. Uśmiecha się. – Jesteś taka jak twój ojciec, buntowniczka w każdym calu.

- A wszyscy mówią, że bardziej podobna jestem do mamy – szczerze się pokazując wybrakowane mleczaki. Babcia też się uśmiecha.

- Ale tylko z wyglądu. – To mówiąc lekko szczypie mnie w nos.  – Prawie jesteśmy na miejscu.

Żednie mi mina. Jeżeli mam być ze sobą szczera to boje się każdego z naszych dwóch zwycięzców. Za każdym razem, kiedy widzę któreś z nich mam przed oczami to jak zabijają na arenie. Czuje się tak jak bym była tam razem z nimi i zaraz miała zginąć.

Kiedy przechodzimy przez bramę, kurczowo łapie babcie na za rękę. Zakręcamy do pierwszego domu po prawej. Jest wielki i piękny. Nigdy nie widziałam Wioski na żywo. Ludzie rzadko tu przychodzą, a od zeszłego roku unikają tego miejsca z jeszcze większą starannością. Babcia naciska okrągły guzik zamontowany w futrynie drzwi, a wewnątrz domu rozlega się melodyjny dźwięk. Po chwili drzwi się lekko uchylają, a ja mimo wolnie cofam się za babcie. 

- Kto tam? – Pyta słaby zachrypnięty głos.

- To ja Christina – odpowiada babcia.

- A ta mała?

- To moja wnuczka, możemy wejść?

Drzwi się zmykają i już myślę z ulgą, że z dzisiejszej wizyty nici, ale po chwili słyszę jakieś szuranie i drzwi otwierają się na ościesz. Ukazuje się w nich drobna blondynka. Ubrania mam brudne i pomięte jakby w nich spała, a włosy sterczą jej na wszystkie strony.  Ale mimo wszystko jest bardzo ładna, długie falujące jasne włosy okalają wąską twarz upstrzoną złotymi piegami. Tarisa spogląda na mnie nieufnie swoimi niebieskimi oczami.

- Prosiłam cię Christino żebyś przyszła sam – zwraca się do babci.

- Pomyślałam, że pomoże ci, jeżeli porozmawiasz z kimś innym niż tylko zemną.

- Przecież ona się mnie boi - odpowiada ostro dziewczyna.

- Nie dziwie jej się, wyglądasz okropnie. – Kobieta uśmiecha się z troską.

- Nieważne, wchodźcie. – Mówi niedbale, odwraca się i nie czekając na nas oddala się w głąb domu.

Babcia rusza za nią bez słowa i mimo moich bezgłośnych protestów, ciągnie za sobą. W środku dom wydaje się jeszcze większy niż z zewnątrz. Przechodzimy przez korytarz i wchodzimy do sporego pomieszczenia, w którym widzę ogromny telewizor i kanapę, na której to siedzi panna Saffris. Rozglądam się nieśmiało. Wszędzie jest brudno i pełno śmieci, a w powietrzu unosi się nie przyjemny stęchły zapach.

- Tariso, znowu nie wpuściłaś nikogo do sprzątania? – Karci dziewczynę babcia, ale nie otrzymuje żadnej reakcji.  Dziewczyna siedzi z nogami podciągniętymi pod brodę i wpatruje się w dywan. – Jadłaś coś dzisiaj?- Znowu nic. - Skya uciąć tu proszę i poczekaj na mnie chwile.

Wykonuje jej prośbę, a ona kieruje się w stronę miejsca, które sądząc po umeblowaniu musi być kuchnią. Zostaje sama z Tarisą. Czuje się skrępowana i nie na miejscu, a w dodatku zastanawia mnie fakt, że Babcia tak dobrze ją zna. Przecież ta kobieta ma tyle pieniędzy, że na pewno stać ją na wizytę u lekarza, więc, po co jej usługi zielarki?
Niespodziewanie zwyciężczyni wbija we mnie wzrok. Przechodzą mnie ciarki i mam ochotę uciekać.

- Bardzo się mnie boisz? – Pyta cicho. Jej wzrok mnie paraliżuje. – Oczywiście, że się mnie boisz, w końcu jestem mordercą! – Z każdym słowem jej głos staje się coraz głośniejszy aż w końcu przechodzi w krzyk.  – Tak zabiłam go! Nie musisz patrzy na mnie tymi swoimi niewinnymi oczami! Wiem, że zrobiłam źle, ale już nie mogę tego cofnąć! – Tarisa zrywa się z kanapy.

Właśnie w tym momencie do pokoju wpada babcia z jakąś tacą. Nie jestem wstanie dokładnie stwierdzić, jaką ma minę, bo zapłakana i przerażona wybiegam na zewnątrz. Biegnę aż docieram na główny plac, tam wpadam na tatę i Jane. Widząc mnie w takim stanie, rozglądają się na boki poszukując przyczyny mojego wzburzenia, ale kiedy nie dostrzegają nic niepokojącego, próbują dowiedzieć się ode mnie, co się stało. Nie jestem wstanie im odpowiedzieć. Po kilku minutach na placu pojawia się zdyszana babcia. Kiedy tata dowiaduje się, co się stało, długo na nią krzyczy. Na koniec zakazuje jej spotykać się ze mną. Nie mam siły protestować.

Budzę się w środku nocy, lekko skołowana. Ten sen to nie zwykła senna mara, to wydarzyło się naprawdę. Nigdy nie wracałam myślą do tego wydarzenia z oczywistych powodów.  

Po tym incydencie nie widziałam się z babcią do dnia, w którym zabrano ojca do Kapitolu, to właśnie ona powiadomiła nas, że nie zbiją go jak reszty strajkowców, ale nigdy więcej go nie zobaczymy. Dopiero po latach dowiedziałam się, co mu zrobili.
Babcia nigdy nie zaprowadziła mnie ponownie do Tarisy Saffris. Wspomnienie z czasem wyblakło i odeszło w niepamięć przysłonięte innymi traumatycznymi przeżyciami.

Dlaczego powróciło akurat teraz? Z powodów wyrzutów sumienia? Bo mój umysł próbuje usprawiedliwić zbrodnie, którą popełniłam? Całkiem możliwe. Ciągle wracają do mnie słowa babci „Nikt, kto zabija na arenie, tak naprawdę nie jest odpowiedzialny za zadaną komuś krzywdę”. Chciałabym w to uwierzyć.


***
Rano budzi mnie delikatne mrowienie w lewej ręce.  Zdezorientowana odwijam opatrunek i przyglądam się ranie. Wygląda o niebo lepiej. Zasinienia ustąpiły miejsca zdrowemu różowi, a część brzegów się zasklepiła. Jedynym negatywem działania maści jest to, że dopiero teraz zaczynam odczuwać ból. Za każdym razem, kiedy poruszam palcami uwalniam nową fale agonii.

Muszę się zastanowić, co robić. Teraz mogę walczyć tylko jedną ręką, a to oznacza, że muszę wybrać między batem a mieczem. Z biczem czuje się pewniej, ale to miecz jest bardziej skuteczny.

Czas zakończyć te farsę, postanawiam w duchu. Im prędzej się stąd wydostane tym prędzej będę mogła o tym zapomnieć. Poza tym tata na mnie czeka, razem wrócimy do domu i będziemy udawać, że to nigdy nie miało miejsca.

Pozostaje tylko opracować strategie. Mój wzrok przypadkiem pada na barierę. Według moich szacunków jest oddalona od mojej kryjówki o jakieś dwa kilometry, może odrobinę więcej.  Wpadam na oczywiste rozwiązanie. Skoro teraz bezpieczna jest tylko polana, to każdy będzie chciał tam dotrzeć. Wystarczy być tam przed nimi i zaczekać.

Przed zejściem na duł nakładam jeszcze nową warstwę maści w nadziei, że choć trochę uśmierzy ból. Zmiana jest niewielka, ale i tak odczuwam wielką ulgę. Kiedy załatwiłam sprawę ciała trzeba jeszcze uporać się z emocjami. Biorę głęboki wdech. Zapomnieć. Nie myśleć o niczym poza wyznaczonym celem. Potem będzie czas na żale, teraz jest czas na działanie.

W pomięcie, kiedy moje stopy dotykają wilgotnej ściółki, w mojej głowienie ma ani jednej niepotrzebnej myśli, tylko zimna kalkulacja. Jeszcze tylko cztery bezimienne ofiary oddzielają mnie od nowego życia. Czuje się gotowa.
________________________________________________________________________________

I jak? Tarisa będzie bardzo warzną postacią w kolejnej części, więc postanowiłam wam ją odrobine przybliżyć. Jako że lubie wariatów ( tu wielki ukłon w strone Lisiczki i jej Finchi, były dlamnie taką małą inspiracją. Mam nadzieje że się nie obrazisz:-)) postanowiłam pokazać ją jako lekko niezrównowarzoną.

5 komentarzy:

  1. To ja, nie jako anonimek :D Polubiłam Tarise, od razu mówię, lubię takie zwichrowane osobniczki, plus owiane tajemnicą życie - idealny przepis na bohaterkę :P
    Ciekawy pomysł na arenę, tego jeszcze nie było, żeby się skubana skurczała, no no no daje okejke :)
    Wspomnienie również było bardzo miłe (do czasu oczywiście), Skya ma super babcię, ciekawa jestem czy jeszcze żyje.
    Wyłączenie emocji pierwsza klasa, podziw dla Sky, że potrafiła to zrobić po poprzednim dniu, byle tylko umiała to później odwrócić, bo już chyba lepiej umrzeć niż nic nie czuć.
    Jejku ale nie poskładany dzisiaj ten komentarz, ale na nic lepszego mnie już nie stać. Mam nadzieję, że trochę siły podreperowałaś przez weekend, ach ta szkoła
    Jak zawszę weny życzę i miłego dnia :D
    eMka

    OdpowiedzUsuń
  2. No muszę powiedzieć że podreperowałam ;-)

    Weekend miną mi jak z bicza strzelił. Głównie gryzmolilam w moim kajecie zarys nowych postaci. Bo ja jak to ja ciągle zapominam o różnych rzeczy i wolę sobie zapisać;-)
    No badania moja Skya ma super, no ale niestety już nie żyje. Już tam kiedyś o tym wspomnialam. Chyba?... Tak właśnie sprawdzilam umarła rok po tym jak zabrali ojca Skya do Kapitolu.

    Jak mam być z tobą szczera to jakoś mam wene ale nie do tego co trzeba. Jak już wcześniej napomknelam,pisze drugą część i teraz niem pomysłu jak zakończy arenę w tej. Załamała:-( ten rozdział tu to tak na przełamanie. Przełamać się udało i powstała część następnego konkretnego rozdziału ale dalej pustynia.

    W tym tygodniu będę miała całkowicie zawalone popołudnia bo mam fakultety od góry do dołu i to mnie dobija! Ale twój rozdział daje.mi.małą iskierke w tej ciemnej dziurze wiedzy;-)

    Następnym rozdział w niedzielę, jakoś go skończę,a przynajmniej taka mam nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sory za te dziwactwa ale pisze z komórki. GLUPIE PRZEWIDYWANIE TEKSTU!!!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. W ogóle to zapomniałam Ci powiedzieć jaka jestem mega szczęśliwa, że robisz drugą część!!! <3 Cieszę się, że masz na nią wenę, a na arenę na pewno coś wymyślisz wierzę w Ciebie :D Wiem, że czasem już chce się przeskoczyć jakąś cześć.

      Mnie też dziwactwa wychodzą przez przewidywanie tekstu, masakra, czasem to nie wiem gdzie oczy podziać, no ale prawie wszytko zrozumiałam oprócz ostatniego zdania w przedostatnim akapicie :P

      Mam nadzieję, że szkoła Cię nie wyciśnie, bo ja tu będę czekać na kolejny rozdział :D

      Usuń