poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 16

Wczesnym wieczorem jestem już zadomowiona jaskini. Znów zaczęło padać. To musi być sprawka organizatorów. Nigdy nie widziałam żeby na arenie aż tyle padało. Mam dość tego, że cały czas jestem mokra, ale nie mogę rozpalić ogniska, na pewno nie o tej porze. Dym był by zbyt widoczny. Można by pomyśleć, że deszcz przyniesie ukojenie od upał, ale wręcz przeciwnie, zrobiło się jeszcze bardziej duszno.
Jestem wykończona. Dwa dni wędrówki i bezsenna noc dają mi siwe znaki. Walczę z otępieniem bo muszę zobaczyć, kto dziś zginą. Nie mogę pozwolić sobie na niewiedzę. Powoli skubie słonego krakersa, oparta o jedną ze ścian i wpatruje się w strugi wody. Z powodu deszczu wody jest więcej. Jej monotonny szum sprawia że powieki same mi się zamykają.
W końcu rozbrzmiewa hymn, więc wychylam się za kurtyny widy i odszukuje wzrokiem poduszkowiec. Pieczęć Kapitelu rozświetla niebo. Gdy uroczysta pieśń dobiega końca pojawia się zdjęcie Todda. Zawodowcy nie próżnują. Nie mam pewności czy to oni zabili podopiecznego słynnego Beetyego, ale był na ich liście do odstrzału. Po tym zostaną już tylko trzy osoby, które mogą stanowić dla któregoś z nich jakiekolwiek zagrożenie. Ja, Alan i Jared. Na arenie zostało czternaście osób., w tym aż pięciu zawodowców. Według mnie ich przymierze nie wytrzyma długo, ale na razie będą szukać pozostałych. Ciekawe, kto je zerwie?
Wracam do środka, zdejmuje mokre ubrania i rozkładam je, aby wyschły. Jest ciemno, więc czuje się w miarę komfortowo. Kładce na się na podłogę i niemal momentalnie zasypiam.
***
Jeszcze tylko dwa dni i będziemy mogły zgłosić się po Astragral. Tylko ta myśl pozwala mi zignorować bolesne ssanie w żołądku. Próbuje skupić się na lekcji, ale nie jest to łatwe, bo cały czas spinam mięśnie żeby nikt nie słyszał jak burczy mi w brzuchu. Nie mogę sobie pozwolić, aby nauczycielka miała kolejny pretekst, żeby wezwać pracowników Domu Komunalnego. Już kilka razy składano nam wizytę kontrolną, ale jak do tej pory jakoś udawało nam się przekonać ich, że wszystko porządku. Nie mam pewności czy uda nam się po raz kolejny wcisnąć im kit.
- Skya możesz przeczytać klasie paragraf 54 Traktatu o Zdradzie – Sześćdziesięcioletnia nauczycielka wywołuje mnie za swojego biurka. Szybko zerkam w zniszczony podręcznik, który przede mną służył wielu uczniom, odnajduje odpowiedni fragment, wstaje i zaczynam czytać.  
- Udział w Igrzyskach to chluba i zaszczyt dla każdego młodego obywatela. Każdy powinien traktować Trybuta, jak przyszłego zwycięzcę. Oddawać należny szacunek i cześć swojemu przedstawicielowi. – Nie wiem, po co przerabiamy to, co roku. Niektóre fragmenty znam na pamięć.
-Dziękuje, możesz usiąść – zezwala nauczycielka, poprawiając okulary. – Tak, więc w tym roku, po raz pierwszy raz będziecie mogli wziąć pełny udział w Dożynkach. Mam nadzieje, że jeżeli dostąpicie zaszczytu wystąpienia na Igrzyskach, docenicie to niezależnie od tego, co zgotuje wam los. No i oczywiście wierze, że powiększycie nasz elitarny poczet zwycięzców.
- Bardo elitarny… - mamrze pod nosem.
- Chciałaś coś powiedzieć Skya? – Pyta oburzona nauczycielka.
- Nic, nic po prostu zgadzam się z panią w sprawie tego skromnego grona zwycięzców z Dziesiątki. – mówię z przekąsem. – Niech pani zaczeka, ile my ich mamy? – parodiuje jej głos. –A no tak, dwóch. To rzeczywiście elitarny klub. – Kończę i od razu orientuje się, że znowu mnie poniosło, czerwona na twarzy nauczycielka od historii bierze do ręki dębową linijkę.
- No cóż panno Moore, w takim razie życzę ci abyś w przyszłości spróbowała do nich dołączyć, ale jak mam być szczera to nie wierzę w twoje szanse – jej spokojny, rzeczowy ton nijak się ma do jej miny. - Klasa może wyjść, koniec zajęć  – wzrok kobiety ciska pioruny. Dzieciaki zbierają swoje rzeczy i jak najszybciej wybiegają z klasy. Zaczynam pakować rzeczy do skórzanej torby. – Nie, ty zostajesz. – krzyczy stając nad moim biurkiem. Kiedy nie reaguje uderza linijką w blat przygwożdżając podręcznik, po który właśnie sięgałam. Odruchowo zaciskam dłoń w pięść, na wspomnienie tych wszystkich kar jakie dostałam tą linijką. Biorę głęboki wdech, najważniejsze to nie okazywać strachu, nie dać się zastraszyć. Podnoszę wzrok i spoglądam jej prosto w oczy. – Długo tolerowałam twoje wybryki – Jakoś nie pamiętam. – Ale miarka się przebrała. Teraz pogadamy inaczej – niespodziewanie kobieta odwraca się i podchodzi do drzwi. – Jesteś taka sama jak twój ojciec - buntownik z urodzenia… - wychyla się i woła do kogoś z korytarza. – Hank, możesz wezwać Strażników Pokoju. – Na te słowa czuje jak krew odpływa mi z twarzy. Strażników? Ale, za co? Pani Derws zamyka drzwi i wraca do mnie. – Pamiętam go doskonale. Dopiero zaczynałam swoją karierę w szkolnictwie. Jesteście jak dwie krople wody, z tym, że on potrafił zjednoczyć tłumy, a ty? W szkole nawet mniemasz, do kogo się odezwać – robi dłuższą przerwę sprawdzając czy te słowa mnie zraniły. Udało jej się? Nie, jestem sama, bo męczy mnie towarzystwo innych. Kobieta widząc moją niewzruszoną minę kontynuuje. - Może to i dobrze przynajmniej nie pociągniesz tylu ludzi za sobą na dno. -  Drzwi się otwierają i wchodzi dwóch uzbrojonych funkcjonariuszy. Nauczycielka pochyla się i szepcze mi do uch - Skoro tradycyjne metody do ciebie nie przemawiają, to zastosujemy to, co przemawiało do twojego ojczulka i jemu podobnych. – prostuje się i już głośniej mówi do strażników pokoju. – Obraziła głowę państwa proszę się nią zająć.
Strażnicy przyjmują jej słowa skinieniem głowy. Podchodzą i szarpnięciem podnoszą mnie z krzesła. Czuje przeszywający bul w obu ramionach, kiedy łapią mnie i wyprowadzają między sobą. Próbuje się wyrwać, ale skutkuje to tylko tym, że dostaje modny łokieć między żebra. Kiedy idziemy przez plac szkolny dzieciaki spuszczają wzrok. Tchórzę! Krzyczę w myślach, lecz po chwili uświadamiam sobie, że wcale nie muszę się powstrzymywać.
- TCHÓRZE! – Wrzeszczę jak opętana. Nagle coś twardego uderza mnie z dużą siłą w skroń. Ostatnie, co pamiętam to twarz Jane przedzierającą się przez tłum. Jej przerażone błękitne oczy.
Zrywam się chłodnej podłogi, chce wstać, ale uderzam o niski sufit jaskini. Dotykam ręką szorstkiego kamienia i próbuje zebrać myśli do kupy, ale mi nie wychodzi, cały czas mam przed oczami twarz moje ukochanej siostry. Siadam pod ścianą i obejmuje kolana rękami, muszę ukryć twarz przed wścibskim okiem kamery.
Dokładnie pamiętam tamten dzień. To było w piątek przed moimi pierwszymi Dożynkami. Ostatnia lekcja, historia państwa. Nigdy nie lubiłam tej staruchy, zawsze była do mnie uprzedzona, jeszcze zanim zaczęła mnie uczyć. Wtedy wreszcie dowiedziałam się, dlaczego.
Pamiętam jak ocknęłam się w jakimś obskurnym pomieszczeniu. Byłam przykuta do krzesła, a przede mną siedział Główny Strażnik Pokoju. Nigdy wcześniej go nie widziałam, ale poznałam go po oznaczeniach na mundurze. Byłam dzieckiem, więc potraktowano mnie w miarę ulgowo. Generał Funer postraszył mnie konsekwencjami mojego postępowania, urządził długą pogadankę na temat wspaniałości naszych władz i hojności, jaką na okazują, powiedział, że brzydzi się ludźmi, którzy tego nie doceniają. Na samym końcu stwierdził, że tym razem mi daruje, ale zastrzegł, że drugiej szansy niedostane. I nie dostałam, wiele razy znajdowałam się w tym pomieszczeniu, za każdym razem, gdy mnie wypuszczano miałam na sobie nowe blizny. Tylko w kilku przypadkach rzeczywiście przekraczałam prawo, częściej trafiałam tam zupełnie bez powodu, na przykład, bo komuś podpadłam albo obraziłam dzieciaka jakiegoś bogatego dupka. Wiele razy się zdarzało, że udało mi się im umknąć, ale kiedy mnie dopadali nigdy nie poddawałam się bez walki. To wtedy nauczyłam się walczyć.
Koniec. Muszę wziąć się w garść. Jakiś tam sen nie może mnie teraz dekoncentrować. Upewniam się że po mojej twarzy nie widać niczego. Przeciągam się i bezgłośnie ziewam. Zaczyna świtać. Szybko łapie swoje ubrania i sprawdzam czy są suche. Wyschły, więc szybko je zakładam.
***
Jest południe, a przynajmniej tak mi się wydaje. Przeczesuje okolice mojej kryjówki, aby rozeznać się w ternie. Nie znalazłam niczego niezwykłego. Na prawo las, na lewo las, przede mną las a doliną rzeka płynie. Wszędzie las i jeszcze więcej drzew. Można dostać oczopląsu. Jedynym pozytywem tej wędrówki jest to że w końcu się gdzieś ruszyłam. To może wydawać się dziwne, ale mimo tego że mogę umrzeć w każdej chwili, to strasznie mi się nudzi. Tak nudzi. Chyba coś mi się poprzestawiało w głowie. No ale cóż skoro się stało to się nie odstanie.
Idę wzdłuż ściany uskoku, w nadziei że uda mi się jakoś w miarę bezpiecznie dostać na górę. Po pokonaniu jakichś dwustu metrach natrafiam na obiecująco wyglądające drzewo. Jest wsze niż pozostałe i rośnie niecały metr od ściany. Na dole niema gałęzi, ale ta żaden problem. Wyjmuje za paska nuż i wbijam go w pień na wysokości ramienia, postępuje tak do momentu w którym zaczynają się gałęzie. Wspinaczka idzie sprawnie, ale cel set rozczarowujący. Jeszcze więcej lasu. Już zbierałam się do odejścia kiedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł podciągam się wyżej i wchodzę na sam czubek. Kiedy już na górze czuje na twarzy przyjemny wiaterek, który natychmiast przepędza uporczywe komary.
Widok jest niesamowity zielony dywan, poprzecinany jest skalistymi dolinami.Na północy widzę pojedynczą górę z ośnieżonym szczytem. U jej podnóża czerni się spora połać gołej ziemi. Jestem bardzo ciekawa tamtego terenu, ale na oko to jakieś cztery dni wędrówki stąd. Tam skąd przyszłam widzę dym z ogniska. Pewnie tam jest Róg Obfitości. Dym oznacza że, zawodowcy są na polowaniu. Tak ustalaliśmy na odprawie. nie jestem pewna czy niczego nie zmienili, po tym kiedy zorientowali się że wyprowadziłam się w pole, ale niczego teraz nie mogę być pewna. Na wszelki wypadek postanawiam zakończyć swoją eskapadę na dziś. Ostrożnie schodzie z drzewa, po drodze zbierając swoje noże i wracam do swojej kryjówki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz